Ten wpis będzie o specyficznej samotności w macierzyństwie, której doświadcza masa kobiet na całym globie. Nie będzie traktował o samotnej matce, która wychowuje dziecko bez ojca będącego współautorem tego niepowtarzalnego zlepka kropek na USG, które w monstrualno – ekspresowym tempie przekształci się w człowieka.
Ten wpis stanowi kontynuację wypowiedzi o zaburzeniach lękowych. Jeśli zaczynasz czytać właśnie ten wpis jako pierwszy, to warto rozpocząć od tego, który traktował o lęku i niezrozumiałym strachu (poprzedni artykuł).
Jak skutecznie uporać się z negatywną mową wewnętrzną, która nas atakuje? Wyprowadzaj własne ciosy w postaci pozytywnych, konstruktywnych stwierdzeń. Trzeba unieważnić te smutne, szkodliwe głosy czarnowidza i jego kolegów! PROGRAMUJEMY NASZ UMYSŁ POZTYWNIE. Nie usilnie, raczej! na indywidualne, własne tempo. To nie ma być sztuczne, siłowe. Dokonanie tego będzie wymagało ćwiczeń, praktyka czyni mistrza. Tymczasem latami praktykujemy negatywną mowę wewnętrzną, ofiarowując władzę czarnowidzowi i jego załodze, która nie oszukujmy się dość mocno się w nas zakorzeniła. Jesteśmy nierzadko w posiadaniu silnych nawyków i próbując je dziś wyhamować będziemy tak naprawdę zmieniać w sposób całkowity swoje dotychczasowe myślenie i stany emocjonalne.
Spacerując dziś z Ewą, która smacznie spała w wózku, w towarzystwie opadów śniegu i styczniowego powietrza zastanawiałam się o czym mogłabym napisać. Zadałam więc sobie proste pytanie, a raczej kilka konkretnych pytań: z czym najczęściej mierzy się człowiek współczesny? Co najczęściej sprowadza do ciebie człowieka współczesnego? Co stanowi dominujący trud człowieka XXI wieku? Cóż… odpowiedź nasunęła się niezwłocznie, naturalnie, spontanicznie: ZABURZENIA LĘKOWE. I właśnie dlatego pochylę się nad lękiem, z którym zmaga się ogromna ilość osób niezależnie od wieku, płci czy szerokości geograficznej, w której akurat funkcjonujemy, niezależnie z jakiego środowiska się wywodzimy i jaki mamy status materialny.
Tytuł wpisu, to słowa mojej pacjentki. Pięknej i mądrej blondynki. Absolutnie wyjątkowej! Mam ją z resztą do dziś zapisaną w pamięci mojego ajfona, jako Agę Piękną. Bardzo rzadko, bardzo! miałam w swoim życiu przyjemność poznawać i obcować z tak… świetlistym, dobrym człowiekiem. A słowa te wypowiedziała w kontekście mężczyzn i ich postaw w Jej życiu osobistym. Dla mnie, to krótkie zdanie: miłość, to czasownik, to się robi było jak… w pysk strzelił. Uczestniczy w moim życiu, także zawodowym po dziś dzień. Jest autentyczne.
Przytrafiła mi się dojrzała miłość, w dojrzałym wieku. Brzmi to ładnie i dostojnie, ale nie złapałam tej miłości biegnąc se boso i beztrosko po ukwieconej łące, zgrabniutko łapiąc ją za rękę. Poznałam ukochaną osobę, która zmiażdżyła zapychaczy w dojrzałym wieku. Oboje ukształtowani postanowiliśmy skrzyżować swoje ścieżki i… od tego się wszystko zaczęło. Coś najważniejszego, co jest tak piękne jak… pracochłonne. I mam tu na myśli potężną pracę nad sobą. Bo Marcin, to właśnie odważny czasownik, ja też.
Jak to jest kiedy spełnia się twoje największe marzenie? Pytanie, które wdarło się do moich tętnic z ust przeszłości. Zadał je mężczyzna, który swojego czasu obserwował jak trawi mnie samotność, ale i olbrzymie rozczarowanie. Widział kiedy i jak pochylałam się nad własną naiwnością, słabościami i głupotą, gdy znów zalegałam na deskach, z których trzeba było się znów podnieść bez precyzyjnego wsparcia i wyrozumiałości, też dla samej siebie. Moim największym marzeniem, o którym długotrwale i wytrwale! mówiłam i to bardzo donośnie było przeżycie dojrzałej miłości, stworzenie domu, rodziny. Tylko ja wiem jak bardzo chciałam być dla kogoś ważną, najważniejszą, być tym murowanym – stabilnym domem – żoną, a nie wątłą, przemijającą z porą roku altanką. Niestrudzenie twierdziłam wszem i wobec, że taka miłość istnieje i zmierza ku mnie. Im więcej ostentacji było w moich pragnieniach, tym częściej doświadczałam pobłażliwych spojrzeń. Zostałam mianowana nawet naczelną frajerką stulecia. A może tysiąclecia?
I co? Udało się. Dziś dotarliśmy do ostatniego dnia roku 2020 – go. I tak między innymi z tej okazji pomyślałam, że dokończę moją wypowiedź o miłości. Gdy piszę a raczej próbuje pisać o sobie i Marcinie, to brakuje mi zawsze słów, które oddałyby moje uczucia i naszą historię. To bardzo ciekawe, bo wcześniej bardzo płonnie i emocjonalnie tworzyłam gdy w grę wchodziły uczucia. Ale jeśli chodzi o miłość czasownikową, to widocznie jest ona niewypowiedziana, nieopisana. Napiszę więc swobodnie i nie będę nic korygować, poprawiać itp. Po prostu…
Prawdziwa miłość pojawiła się w moim życiu bardzo późno, piszę o niej pierwszy raz po latach od eksplozji. Nasza miłość daje mi siłę do nokautowania wszelkich trudności i kryzysów życiowych. Dla tej miłości jestem w stanie zrobić naprawdę wiele, bo bez niej zdycham w męczarniach, bo bez niej nie jestem szczęśliwa. Nasza miłość to czysta energia, która musi płynąć i wibrować pomiędzy dwojgiem ludzi. Wymaga to nieustającej uważności, lojalności, komunikacji, dojrzałości, ale jest właśnie nieopisaną (bo słowo najpiękniejszą to za mało!) emocją, którą jako człowiek mogę niesamowicie! odczuwać. Gdybym wiedziała, że doczekam takiej miłości, takiej relacji! to… bym sobie usiadła i każdemu męskiemu, ale i damskiemu! zapychaczowi pokazała już dziś nie tak frajerskiego nie? faka tysiąclecia!
Żyjemy w czasach kiedy drzwi do gabinetu psychoterapeuty nagminnie wywarza próba poradzenia sobie ze świadomością zdrady jaka zaistniała w związku. Pojawiają się osoby zdradzone – pogrążane w głębokiej rozpaczy, którą przeplata wściekłość i wypełnia głęboki żal. Pukają osoby, które dopuściły się zdrady – pełne lęku, miotające się jeszcze żywo na kawałku poczucia winy i niepewności i… niewierności.
Z uwagi na nawracające zjawisko postanowiłam napisać coś o zdradzaniu a nade wszystko co można czynić PO zaistniałej już zdradzie…
Zdjęcie, które wprowadza Was do mojej wypowiedzi, to skrawek drugiej książki Katarzyny Nosowskiej i jej powrotów z bambuko. Autorka bardzo trafnie traktuje o tej trzeciej, tym trzecim.
Która z nas nie przerabiała w swoim życiu mężczyzny, który spostrzegł ją jako powiew totalnej nowości? Mężczyzny, który w swojej małżeńskiej relacji doświadczył zużycia i postanowił eksploatować inną kobietę, inną relację? Ciebie? Mnie? Cóż… ja przerabiałam. Czy byłam tą trzecią, wierząc jakże! naiwnie, że byłam najważniejsza i byłam pierwszą? Tak. Co prawda był to mikroskopijny (na szczęście!) epizod w moim życiu, ale zaiste! takie upokorzenie, dobrowolne lawirowanie w ułudzie oraz krzywdzie innej kobiety, poczucie wstydu, poczucie winy można przeżyć wyłącznie jednorazowo.
Uśmiecham się przez łzy własnego zranienia ilekroć obserwuje u pacjentek, koleżanek, przyjaciółek identyczny schemat wdawania się w skurwiałą relację, zwaną romansem. U mnie trwało to kilka tygodni, u innych potrafi się ciągnąć latami. Trzeba siły i odwagi aby wyrwać się ze szponów uwodziciela i… wypierdalać jak najszybciej, jak najdalej od toksycznej relacji. Mi się udało, chociaż jestem pewna, że mój oprawca niezwłocznie obwieścił światu swym oskarżycielskim palcem, iż winna jestem tylko i wyłącznie ja. Ta trzecia. Tak jest najłatwiej (o tym pisałam w swojej debiutującej wypowiedzi). Nigdy nie przechodziłam koło świętej, swoje za skórą dzierżę i jednak! wyraziłam zgodę na uwikłanie się w romans. Zraniłam inną kobietę, jakąś rodzinę po drodze. Żałuje. Miałam jednak tą siłę i pokłady odwagi aby zakończyć relacje z kochankiem nim się na dobre zaczęła i uwierzcie mi! swoje konsekwencje poniosłam. Dziś doskonale wiem, że żonaty, to nie mężczyzna. Podjęcie decyzji o drastycznym, definitywnym zakończeniu romansu zaowocowała bólem jakiego nie znałam, ale nade wszystko! szlachetnym spokojem, który bardzo, bardzo sobie cenię! Nie daje go sobie łatwo wyrwać! Dzięki dojrzałej decyzji, którą usilnie kształtowałam w zakochaniu – narkotycznym ciągu, odpale, jestem dziś tu gdzie jestem. W miejsce bycia niezobowiązującą działką na odludziu dla jakiegoś zapychacza stałam się prawdziwym domem o naprawdę solidnych fundamentach dla prawdziwego mężczyzny.
Żona z mojej, indywidualnej historii wybaczyła niewiernemu mężowi, który jeszcze chwile temu uwielbiał i kochał działkę na odludziu chociaż nigdy nie chciał na niej osiąść tak na stałe, raczej lawirował. Dziś znalazłam w sobie zrozumienie dla postawy obojga. Z resztą ich sprawa! Ich życie. Nic mi do tego. Ja swoje zebrałam, należało mi się. Byłam miejscem wypadowym i wyraziłam na to zgodę. Logistyka takiego przedsięwzięcia przyprawiła niewiernego mężczyznę o zażywanie psychotropów i palpitacje mózgu. Padła jeszcze propozycja podwójnego życia, ostatnio dość modna w naszym kraju, którą zdecydowanie odrzuciłam, czym myślę, nie pierwszy raz wzbudziłam szacunek mojego oprawcy. Pamiętam do dziś jak skręcana cierpieniem, spojrzałam na niego w tej równie modnej kawiarni i swobodnie rzuciłam pytaniem: czy ja kurwa wyglądam na drugą? Cały świat znał odpowiedź. W głębi serca dobrze życzę swojemu emocjonalnemu oprawcy chociaż żywię też nadzieję, iż ten człowiek żałuje, że kiedykolwiek mnie poznał, a tym bardziej wciągał w skurwiałe coś. Mi samej sporo czasu zajęło wybaczenie własnej głupoty i naiwności.
A wspominany schemat? Sam w sobie bywa wręcz zabawny (chociaż w 2017 roku nie było mi do śmiechu!). Wpierw twój telefon jest czerwony od ilości wiadomości tekstowych jakie tworzy miłośnik działki na odludziu. Stałaś się właśnie nówką sztuką do zakochania. Próbujesz się bronić, zdystansować. Bezskutecznie, bo wszak dokucza samotność. A gość łechta i trafia! Znacie to? Z upływem czasu wymagasz więcej, zużywasz się, zatracasz przyjemny zapach nowości jak pisze Nosowska i ma 100% racji w swych twierdzeniach, słowach. Rozgrzany do wrzenia, do czerwoności telefon stygnie, milknie. Z utęsknieniem czekasz na jakąkolwiek wiadomość, znak. Cisza. Wieczorami, przez łzy, przeglądasz starą korespondencję i nie możesz dać wiary jak miłość przekształca się w zwykłe skurwysyństwo! Znasz to? Wielka miłość okazuje się skurwiałą fascynacją. Na końcu dowiesz się, że jesteś winna wszystkiemu co się właśnie wydarzyło, co przecież i mnie zmiażdżyło psychicznie. Usłyszysz, że uwiodłaś (na dodatek wykorzystując wiedzę psychologiczną!). Tak łatwo szukamy i znajdujemy winnych dla własnych porażek. Nie chce się tu usprawiedliwiać. Bo wiem, że zdecydowałam się na coś bardzo mrocznego, złego. Do dziś zastanawiam się jak mógł mnie pociągać zapychacz, który zostawiał żonę z dwójką malutkich dzieci aby się ze mną gzić. Jaki to ‚mężczyzna’? Chyba jakiś karzeł emocjonalny?! Zaznaczę, iż o sobie myślałam w podobnych kategoriach. Na samotną scenę z mojego życia wkroczyły uczucia i zamknęły mi powieki, otwarły ramiona. Wiele łez, sporo czasu zajmuje dotarcie do ulgi jaka wypływa z przebaczenia sobie tego… zaćmienia mózgu. Znasz to? Znasz? Wiec mam tak samo jak Ty.
Powyższe wydarzenia, słowa dotyczą akurat ‚mężczyzny’, bo piszę z perspektywy wykorzystanej kobiety, ale musimy sobie zdawać sprawę, że w roli oprawcy występują też kobiety.
A… czy byłam zdradzaną żoną? Tak. Mogłabym tu odgrzać tendencyjną historię, ale! właśnie… uszanuje to, że pewne historie dobiły do brzegu i nie ma sensu dopisywać do nich postscriptum. Spoglądam na te wydarzania z pespektywy wielu lat, z fantastycznego miejsca do którego dotarłam, ale i z poziomu samotności oraz cierpienia jakiego dotknęłam po drodze. I co? Dosięga mnie czasem ochota aby wysłać kwiaty niegdyś kochance mojego byłego już męża. Dziś jego partnerce życiowej. Czy i co napisałabym na załączonym do bukietu bileciku? Krótko: dziękuję.
Pomyślałam, że w ramach własnej aktywności zawodowej intensywnie powraca do mnie temat męskiego członka. Niezmiennie, regularnie pojawia się on z inicjatyw obu płci. Nie tylko w gabinecie seksuologa. Rozmawiamy o kutasie wszyscy, w określonych sytuacjach i konstelacjach damskich oraz męskich. Na przeróżne sposoby. W damskim gronie rozmowa o męskim członku zatacza jakby bardziej swobodne i zgrabne kręgi. Mężczyźni podejmując dialog o penisie operują zdecydowanie większą powściągliwością, ewentualnie żartem i niedopowiedzeniem, świadomym pominięciem. Myślę, że rozmowa o penisie, nawet z bliskim przyjacielem stanowi spory dyskomfort w męskim świecie. Podobny dyskomfort szkicuje się w bliskich relacjach damsko – męskich. Bardzo niewiele par potrafi z należytą gracją poruszać się w temacie penisa i jego możliwości. Zwłaszcza gdy na horyzoncie pojawił się problem. Czy da się rozmawiać wprost o męskim członku nie powodując dyskomfortu w relacji? Nie raniąc ukochanej osoby? Jest to niełatwa, tak naprawdę arcywymagająca sztuka prowadzenia wartościowej, niekastrującej partnera konwersacji. Myślę, że warto szlifować ją w towarzystwie właśnie seksuologa. Poszukać tu trzeciej siły, z zewnątrz, która pomoże rozbroić zrozumiały impas w nierzadko krępującym dialogu.
W moim debiutującym wpisie na tymże właśnie blogu zapowiedziałam, że tworzę o winie i jodze. Bynajmniej nie miałam na na myśli czerwonego lub białego wina, w sensie popularnego trunku. Chodziło mi oczywiście o poczucie winy – stan emocjonalny, jaki dosięga każdego z nas i potrafi pożerać psychikę niczym nowotwór ludzkie tkanki. A jeszcze bardziej! chciałabym się skupić na sposobie walki jaką obieramy wobec balastu emocjonalnego jaki generuje poczucie winy.
Popularne wpisy
Najnowsze wpisy
15 kwietnia 2025