Nazywam się Beata Onichimowska. Jestem psychologiem klinicznym, psychoterapeutą poznawczo-behawioralnym i seksuologiem. Jestem praktykiem w zakresie tych trzech tytułów zawodowych. Jestem kobietą w dojrzałym wieku, swoje doświadczenie życiowe posiadam :) Od wielu lat fundamentalny filar mojej aktywności naukowo zawodowej stanowi człowiek i jego konstrukt. Zaprojektowałam przestrzeń Onichimowskiej, która, mam nadzieję! poruszy autentycznym piórem niezwyczajne! historie zwyczajnych i niesamowitych ludzi. W roli głównej wystąpisz Ty, wystąpię ja, nasze głęboko ludzkie historie. Pióro Onichimowskiej jest nieidealne, ale prawdziwe i zamoczone w sporym doświadczeniu zawodowym opartym na współpracy z żywym człowiekiem. Nie zakładam masek, nie posiadam żadnej. Wychodzę na wirtualną arenę z otwartą przyłbicą i mam swój głos. Ci co mnie znają wiedzą jakie mam pióro. Nie ma w przestrzeni Onichimowskiej ani skrótów wobec tematu, ani tym bardziej okrężnych wycieczek, stąpania na paluszkach. Jestem tu gdzie powinnam być. Ze swoimi doświadczeniami na wierzchu. Każdym pęknięciem. Jedni to szanują, inni atakują. Nie musisz mnie lubić. Wierzę, że onichimowska.pl wytworzy swoisty balans w postaci znakomitych dyskusji. Wiecie... takich, co to nas wciągają, zasysają i nagle... zastaje nas świt.
Moja Babcia Basia ma prawie sto lat, na głowie. kłębiastego cumulusa. Gęstego, zadbanego i zawsze ładnie ułożonego. Niesamowicie zadbane dłonie, które zdobią pierścionki i bransoletki, a do tego starannie pomalowane paznokcie. Myślę, że mam oczy właśnie! po niej. Gdy byłam młoda, to darłam koty z moją Babcią, popełniając najczęstszy i największy błąd jaki popełniamy w ogóle, jako gatunek. Młodość niosła iluzję, że mam czas. Wszak czas jest za free, ale jest też bezcenny. Nie dokupię więc dodatkowego pakietu, ale mogę go dobrze wykorzystać, próbuję. Babcia przemija, za szybko, ale nadal nie gaśnie. To ostatnia rzecz jaką można o Niej dziś powiedzieć. Zdecydowanie skrzy energicznie niczym iskierka. Nadal ma w sobie tego łobuza, przepełnionego pomysłem, humorem i jakże przejrzystym umysłem. A przecież nie miała w życiu lekko…
Będzie o lęku. Zapewne powstało już miliony takich treści, ale pomyślałam, iż warto! napisać ludzko nie naukowo o lęku i o tym jak bardzo ten niby cichy na zewnątrz skurwysyn! potrafi człowieka wycieńczyć, wychłostać, wyżymać. Znasz to? To zawsze staraj się pamiętać, że nie jesteś sam, mam/mamy tak samo jak Ty. I tylu nas jest! Nawet nie wiecie ile sióstr i braci macie, a jedna z nich właśnie kreśli ten artykuł. Piszę jako lękowiec, nie psychoterapeuta.
Listopad bezkompromisowo ściele się śmiercią w moim gabinecie. Przydreptał nieproszony, w większości nielubiany/niepożądany i… przyniósł nieopisaną stratę, która na dodatek ma zbyt młode rysy twarzy i samobójczy wymiar. Nie istnieją słowa pocieszenia dla osób, które dowiadują się o nagłej śmierci bliskiej, ukochanej osoby. Nie w tym momencie. Myślę, że w tych pierwszych klatkach dramatycznej sytuacji, paradoksalnie pomaga szok, który odrętwia umysł. Sporo osób zareaguje kompletnym zamrożeniem emocjonalnym (reakcja obronna), doświadczy przenikliwej pustki, ale możemy także/przecież! napotkać dokładnie! w tym samym momencie! emocjonalną eksplozję, dostrzec rozpacz i pokłady wściekłej niezgody na zastaną rzeczywistość, w której ojciec, brat, przyjaciel, człowiek postanowił zakończyć własne życie.
Wraz z początkiem polskiego i babiego lata zaczęłam poznawać historię Grace i Frankie na Netflixie, dotarłam do odcinka, w którym nietuzinkowa babcia Frankie wspiera swojego syna i synową, w ich pierwszych momentach z nowonarodzoną córeczką. Przychodzi moment, w którym się oddala do swojego życia ku zatrwożeniu młodych rodziców, którzy wypowiadają na głos swoją największą obawę (klasyk!) dotyczącą opiekowania się małym człowiekiem: boję się, że coś spieprzę! Te słowa wypływają jakże szczerze z ust młodego ojca i spotykają się z równie szczerą postawą doświadczonej życiem Frankie: spieprzycie to, ale to naturalne. Młodzi ludzie przyglądają się swojej ślicznej córeczce, która drzemie w kołysce i z jakąś odrobiną spokoju zwracają się bezpośrednio do niej: ale cię spieprzymy. I nie ma w tej scenie nc negatywnego, obciążającego. Wręcz przeciwnie!
Znacie to przysłowie? Mylę, że zasłyszało go poro z nas, już w okresie własnego dzieciństwa od rodziców, zwłaszcza jak przynależało do tej niepokornej, niespokojnej i walecznej grupy dzieci, co to mają własne zdanie i zacięcie go broniło, liderowało w grupie rówieśniczej. Niedawno zachwyciła mnie Nieposkromiona Glennon Doyle, w której jakby wszystko, co pokorne wypiera instynkt geparda i niechaj wszystko płonie! Też dostrzegłam i podchwyciłam tegoż geparda w sobie, będącego dla mnie synonimem wolności, niezależności, dzikości i właśnie nieposkromienia, waleczności, indywidualizmu. No dobra! myślę, gepard mnie pochłonął, ale jestem też istotą społeczną a nie wyłącznie dziką naturą, która usilnie stawia na swoim i nikt/nic mnie nie powstrzyma. Mało tego! najważniejsza jest dla mnie miłość do drugiego człowieka, rodzina, a co za tym idzie komunikacja, a w tym sztuka kompromisu, która zawiera też umiejętność ulegania, odpuszczania i pokory. Brzmi jak dojrzałość! Nawet jeśli nasz wewnętrzny gepard się tu najeżył i prycha z oburzeniem i niedowierzaniem. Gepard brzmi dostojnie, pięknie się wizualizuje, ale codzienność nakłada na niego wyraźne ograniczenia, które znienawidzi. Wszak miłość, przyjaźń to przywiązanie, które dewastuje dziką wolność, wyłączność i te samotne ścieżki dzikiego zwierzęcia, którymi niegdyś podążał.
W jeden tych z ostatnich dni ciepłego lata, w ten sierpniowy wieczór (droga Jesieni bądź dobra!) oglądałam odcinek serialu pod tytułem Love, w którym wsłuchałam się w prosty, ale jednocześnie znaczący dialog głównych bohaterów. Mickey zapytała swojego nowego partnera Gusa o wydarzenia z jego dotychczasowego życia, których żałuje, których się wstydzi, a tak naprawdę zadała pytanie o najgorsze co uczynił w swoim życiu? Słuchając tego serialowego dialogu, oczywiście zaczęłam się zastanawiać, co ja we własnym życiu zrobiłam najgorszego, po prostu złego? Wiem co, ale o czym chce napisać?
Mam wrażenie, że taka rozmowa otwiera zupełnie nową ścieżkę w życiu zakochanych ludzi, którzy się poznali w odpowiednim miejscu i czasie (duża część sukcesu!) i zdobyli się na odwagę bycia razem w bliskiej relacji (największa część sukcesu!), rozpoczęli więc wspólne życie i… No właśnie, mam wrażenie, iż wychowywaliśmy się na serialach, filmach, bajkach, które urywają się w tym kluczowym momencie dla relacji. Czy żyli długo i szczęśliwie? A chuj wie proszę państwa, bo miłość i zdobywanie drugiego człowieka to jedno, a kształtowanie, budowanie związku z drugą osobą, to zupełnie inne drugie. Na start, należy przyjąć, że ‚kocham cię’ i bycie razem, to start up fajnej, ale sporej pracy a nie trofeum, które można odstawić na półkę celem zakurzenia się. W życiu nic nie jest dane nam na zawsze. Najczęściej spotykamy się przypadkiem, ale pozostajemy z wyboru – świadomie.
No i tak szczerze Panie i Panowie 🙂 kto z nas w momencie lądowania w poczuciu bezpieczeństwa i spokoju relacyjnego wstaje pół godziny wcześniej aby zrobić ładne śniadanie dla ukochanej i uwolnić w domu aromatyczny zapach dobrej kawy? Która z nas wstaje rano, pół godziny wcześniej aby czmychnąć do łazienki i pomalować się delikatnie! dla niego, pachnieć ciastkiem? Czy takie inicjatywy nie przeobrażają się w regułę wzajemnych korzyści? Zajmuje się zawodowo terapią par i… wiem, że nierzadko tak się właśnie dzieje 🙁 Niezwłocznie zaczynamy koncert własnych potrzeb: wysłuchania, wypowiadania własnych sądów i egocentrycznej uważności, przymusowego napędzania życia towarzyskiego, seksualnych (ochota ma być zawsze!), dostępności fizycznej i emocjonalnej partnera, który ma niezawodnie zadbać o nasz dobrostan niczym prozac.
No… to kiedy ostatni raz założyłaś sukienkę, rozpuściłaś, ułożyłaś włosy z myślą o swoim partnerze? I doskonale wiem jak wiele z nas pośpieszy z usprawiedliwieniem swego dresu i wygodnego kucyka na głowie pandemią i wymuszoną zmianą stylu życia. Kiedy ostatnio spędziłeś z nią dzień inaczej? Kiedy odpłynęliście od codzienności i rutyny? Kiedy dałeś jej kwiaty bez okazji? Kiedy przydarzył się wam spontaniczny seks, bez misternego zamierzania? Kiedy ostatni raz położyliście się na deskach tarasu, balkonu, na trawie i patrzyliście w chmury, śmialiście się wspólnie? No i pytanie rozbrajające 🙂 Kto z was czytając powyższe, znaki zapytania czuje, że są żenujące? Dlaczego? Bo kawał czasu przeminął od czynienia inicjatywy ?! Bo czujemy, że przez ten upływ czasu propozycja zrobienia jednej rzeczy z czasów dbania i starania się o ukochaną osobę będzie nominować do kompromitacji?
Staramy się na zewnątrz, wysilamy się dla obcych ludzi. Kobiety naturalnie wbiją się w najlepszą! sukienkę gdy idą do miasta. Nie zainwestujemy w dobrego psychoterapeutę tylko obciążymy serią problemów najbliższą osobę. Wyłącznie! Będziemy mili dla osób z zewnątrz, nierzadko zupełnie obcych, a najbliższych obdarzymy ignorancją i przyłożymy im bolesnym słowem. To w obcym otoczeniu dużo! łatwiej przyjdzie nam powściągnąć frustrację, którą zbyt lekko i szybko wylejemy na na serce i umysł partnera. Dlaczego tak postępujemy? Bo w domu, mamy odwagę być sobą (nie udajemy) i żyjemy złudzeniem, że miłość jest dana na zawsze i wszystko przetrzyma, bo… zdecydowanie uważamy, że partner życiowy obowiązkowo! ma być na posterunku kiedy go potrzebujemy niczym interwencja kryzysowa. Nie dbamy o tych/o to co nam najbliższe, zapominamy, że nic w życiu nie otrzymujemy na zawsze. A kiedy nasze zdrowo popierdolone priorytety ukształtują już przestrzeń dla tej/tego trzeciego, to oskarżycielski palec skierujemy na kochankę, kochanka, partnera. Rzadko na siebie.
Co robię kiedy sama wpadam w pułapkę zaniechania/zaniedbywania starań o ukochaną osobę? Kiedy zza sterty własnych potrzeb i codziennych trudów nie dostrzegam już jej tak wyraźnie? Kiedy moje oczekiwania wobec niej zasłaniają mi moją miłość? Kiedy narzekam i ubolewam nad kryzysami jakie były i będą w najbliższej relacji? Zamykam oczy i widzę nas bardzo wyraźnie we własnych wspomnieniach, przypominam sobie żywo, że mój partner, to wciąż ta sama osoba, która odbierała mi dech w piersi pocałunkiem, powodowała wypieki na twarzy, to przecież przez niego nie mogłam zasnąć…
Jeśli poczułeś/aś smutek czytając ten wpis, to spróbuję Cię wesprzeć na zakończenie mojej wypowiedzi, słowami jakie dziś wyświetliły mi się na monitorze komórki, w moim własnym przytłoczeniu: oto świat. Piękne i straszne rzeczy będą się zdarzać. Nie bój się. Albo właśnie się bój, ale nigdy się nie poddawaj. Miłość jest najważniejsza, najpiękniejsza i najcenniejsza. Z ukochaną osobą nic nie jest takie straszne.
Sporo zastanawiałam się o czym mogłabym napisać. Długo nic nie chwytało mnie za mózg, w sposób na tyle dojmujący, aby pożądać pisania natychmiast i już. Znacie to uczucie? Dziś właśnie odpaliłam podcast Justyny Szyc Nagłowskiej /open.spotify.com/show/35MviC625A7uHqNjjK94Em/i po wysłuchaniu prologu wiedziałam o czym będę pisać. O przyjaźni, o moich przyjaźniach. I od razu powstało pytanie: jak to się wydarzyło, że dotychczas nie pochyliłam się (pisemnie) nad własnym doświadczeniem przyjaźni? Wszak! przez moje życie przedarło się sporo osób wszelakiej maści. Mam nawet subiektywny dekalog przyjaźni, który powinnam umieścić w epilogu wypowiedzi, ale rozpisałam go we wstępie, a co!
Pierwsza myśl (moja!) w tym temacie, to tak naprawdę pytanie 🙂 Jak rozmawiać o seksualności naszych dzieci? Nagminnie w mojej aktywności zawodowej, rozpoczynam współpracę z przerażonymi rodzicami, którzy pojawiają się w drzwiach gabinetu seksuologa skierowani, najczęściej z przedszkola i szkoły, która nie radzi sobie z ‚nieakceptowanym‚, ‚dziwacznym‚ zachowaniem lub słowem małoletniej osoby – dziecka, przedszkolaka, ucznia. Start up takiej współpracy z rodzicem, otwiera moje zdanie: jesteśmy seksualni od urodzenia.