Jakiś czas temu dotknęłam fascynującej ulgi w moim życiu, a to za sprawą rozmowy, rozmów, rozmówek! jakie od wielu miesięcy prowadzę z Olą, moją mistrzynią jogi. Co mi przyniosło wspomnianą ulgę? Świadomość, że jeśli uważam, że obrałam w życiu jakiś kierunek, uważam, że mam do tego prawo i nade wszystko! uważam, że mam rację… jest czymś wystarczającym. Nie potrzeba mi aprobaty społecznej, opowiadania wszem i wobec dlaczego podjęłam taką a nie inną decyzję. Czyż nie wystarczy świadomość posiadania własnego przekonania, które uważam za słuszne, świadomość posiadania racji?

Jeszcze niedawno poczucie, że oto ja mam rację nabierało solidnej mocy gdy ktoś mi ją przyznawał. Fakt, jest to miłe, ale zbędne i raczej szkodliwe. Nie chce być zależna od publiczności, obserwatorów i ocen społecznych. Jeszcze niedawno okrutnie! spalałam się tłumacząc innym ludziom dlaczego robię tak i tak, a nie tak jak wypada społecznie. Jeszcze niedawno usilnie zastanawiałam się jak moja sytuacja, szereg decyzji wygląda z boku? dla kogoś kto nie dostrzega kontekstu? kto nie rozszerzy mojej ramki (reframing), kto nie chodzi w moich butach, kto nie przeżył tego co ja? Wpadałam w pułapkę męczącego monologu, który miał udowodnić moją rację. Wraz ze swoim rozmówcą zajmowałam aktywną pozycję na polu bitwy i jazda z atakiem, z jakże mozolną obroną własnej racji, jazda z zapadającym się poczuciem własnej wartości, które leciało na łeb, na szyję, na pysk!

a chuj! a po co? Czy świat musi się ze mną zgadzać? A jak się nie zgadza to co? To mam tracić fajny, solidny grunt pod nogami? Nie. Cały świat i każda indywidualna jednostka ma prawo myśleć po swojemu, też inaczej niż ja. Nie poszukując rozpaczliwie sprzymierzeńców własnych postaw, decyzji życiowych podaję dłoń wolności osobistej, wolności emocjonalnej. A jeśli nie mam racji? Jeśli się pomyliłam? Wówczas chce to przeżyć sama i wypierdolić się po swojemu, zmienić może zdanie, przyznać się do błędu, zwłaszcza i znów! przed samą sobą. Rewelacyjnie pisze Katarzyna Nosowska w ostatnim bodajże rozdziale swojej najnowszej książki, iż wolność uwielbia minimalizm, lubi wszystkiego mniej.

Nieważne ile mamy lat. Doświadczyłam potężnej straty. Uczę się z nią funkcjonować każdego dnia i przestałam toczyć boje o uznanie mojego postępowania, decyzji i zachowania. Przestałam się tłumaczyć, wygasiłam obsesyjne monologi. Nic nie muszę, nic nie powinnam – wybrnęłam z tej pułapki bez zdewastowanej samooceny, bez poczucia winy. Bywam smutna, płaczę i rozmyślam, ale w tym smutku towarzyszy mi wolność, poszerzająca się swoboda. Czuje się niezwykła z tym i tamtym pęknięciem. Przestałam mówić o sobie źle, nie pozwalam karmić się poczuciem winy. Mam swoją prawdę i już nie walczę o jej uznanie. Przestałam ciągnąć za sobą trupa, mam wolne dłonie…

Opublikuj: