Zdjęcie, które wprowadza Was do mojej wypowiedzi, to skrawek drugiej książki Katarzyny Nosowskiej i jej powrotów z bambuko. Autorka bardzo trafnie traktuje o tej trzeciej, tym trzecim.

Która z nas nie przerabiała w  swoim życiu mężczyzny, który spostrzegł ją jako powiew totalnej nowości? Mężczyzny, który w swojej małżeńskiej relacji doświadczył zużycia i postanowił eksploatować inną kobietę, inną relację? Ciebie? Mnie? Cóż… ja przerabiałam. Czy byłam tą trzecią, wierząc jakże! naiwnie, że byłam najważniejsza i byłam pierwszą? Tak. Co prawda był to mikroskopijny (na szczęście!) epizod w moim życiu, ale zaiste! takie upokorzenie, dobrowolne lawirowanie w ułudzie oraz krzywdzie innej kobiety, poczucie wstydu, poczucie winy można przeżyć wyłącznie jednorazowo.

Uśmiecham się przez łzy własnego zranienia ilekroć obserwuje u pacjentek, koleżanek, przyjaciółek identyczny schemat wdawania się w skurwiałą relację, zwaną romansem. U mnie trwało to kilka tygodni, u innych potrafi się ciągnąć latami. Trzeba siły i odwagi aby wyrwać się ze szponów uwodziciela i… wypierdalać jak najszybciej, jak najdalej od toksycznej relacji. Mi się udało, chociaż jestem pewna, że mój oprawca niezwłocznie obwieścił światu swym oskarżycielskim palcem, iż winna jestem tylko i wyłącznie ja. Ta trzecia. Tak jest najłatwiej (o tym pisałam w swojej debiutującej wypowiedzi). Nigdy nie przechodziłam koło świętej, swoje za skórą dzierżę i jednak! wyraziłam zgodę na uwikłanie się w romans. Zraniłam inną kobietę, jakąś rodzinę po drodze. Żałuje. Miałam jednak tą siłę i pokłady odwagi aby zakończyć relacje z kochankiem nim się na dobre zaczęła i uwierzcie mi! swoje konsekwencje poniosłam. Dziś doskonale wiem, że żonaty, to nie mężczyzna. Podjęcie decyzji o drastycznym, definitywnym zakończeniu romansu zaowocowała bólem jakiego nie znałam, ale nade wszystko! szlachetnym spokojem, który bardzo, bardzo sobie cenię! Nie daje go sobie łatwo wyrwać! Dzięki dojrzałej decyzji, którą usilnie kształtowałam w zakochaniu – narkotycznym ciągu, odpale, jestem dziś tu gdzie jestem. W miejsce bycia niezobowiązującą działką na odludziu dla jakiegoś zapychacza stałam się prawdziwym domem o naprawdę solidnych fundamentach dla prawdziwego mężczyzny.

Żona z mojej, indywidualnej historii wybaczyła niewiernemu mężowi, który jeszcze chwile temu uwielbiał i kochał działkę na odludziu chociaż nigdy nie chciał na niej osiąść tak na stałe, raczej lawirował. Dziś znalazłam w sobie zrozumienie dla postawy obojga. Z resztą ich sprawa! Ich życie. Nic mi do tego. Ja swoje zebrałam, należało mi się. Byłam miejscem wypadowym i wyraziłam na to zgodę. Logistyka takiego przedsięwzięcia przyprawiła niewiernego mężczyznę o zażywanie psychotropów i palpitacje mózgu. Padła jeszcze propozycja podwójnego życia, ostatnio dość modna w naszym kraju, którą zdecydowanie odrzuciłam, czym myślę, nie pierwszy raz wzbudziłam szacunek mojego oprawcy. Pamiętam do dziś jak skręcana cierpieniem, spojrzałam na niego w tej równie modnej kawiarni i swobodnie rzuciłam pytaniem: czy ja kurwa wyglądam na drugą? Cały świat znał odpowiedź. W głębi serca dobrze życzę swojemu emocjonalnemu oprawcy chociaż żywię też nadzieję, iż ten człowiek żałuje, że kiedykolwiek mnie poznał, a tym bardziej wciągał w skurwiałe coś. Mi samej sporo czasu zajęło wybaczenie własnej głupoty i naiwności.

A wspominany schemat? Sam w sobie bywa wręcz zabawny (chociaż w 2017 roku nie było mi do śmiechu!). Wpierw twój telefon jest czerwony od ilości wiadomości tekstowych jakie tworzy miłośnik działki na odludziu. Stałaś się właśnie nówką sztuką do zakochania. Próbujesz się bronić, zdystansować. Bezskutecznie, bo wszak dokucza samotność. A gość łechta i trafia! Znacie to? Z upływem czasu wymagasz więcej, zużywasz się, zatracasz przyjemny zapach nowości jak pisze Nosowska i ma 100% racji w swych twierdzeniach, słowach. Rozgrzany do wrzenia, do czerwoności telefon stygnie, milknie. Z utęsknieniem czekasz na jakąkolwiek wiadomość, znak. Cisza. Wieczorami, przez łzy, przeglądasz starą korespondencję i nie możesz dać wiary jak miłość przekształca się w zwykłe skurwysyństwo! Znasz to? Wielka miłość okazuje się skurwiałą fascynacją. Na końcu dowiesz się, że jesteś winna wszystkiemu co się właśnie wydarzyło, co przecież i mnie zmiażdżyło psychicznie. Usłyszysz, że uwiodłaś (na dodatek wykorzystując wiedzę psychologiczną!). Tak łatwo szukamy i znajdujemy winnych dla własnych porażek. Nie chce się tu usprawiedliwiać. Bo wiem, że zdecydowałam się na coś bardzo mrocznego, złego. Do dziś zastanawiam się jak mógł mnie pociągać zapychacz, który zostawiał żonę z dwójką malutkich dzieci aby się ze mną gzić. Jaki to ‚mężczyzna’? Chyba jakiś karzeł emocjonalny?! Zaznaczę, iż o sobie myślałam w  podobnych kategoriach. Na samotną scenę z mojego życia wkroczyły uczucia i zamknęły mi powieki, otwarły ramiona. Wiele łez, sporo czasu zajmuje dotarcie do ulgi jaka wypływa z przebaczenia sobie tego… zaćmienia mózgu. Znasz to? Znasz? Wiec mam tak samo jak Ty. 

Powyższe wydarzenia, słowa dotyczą akurat ‚mężczyzny’, bo piszę z perspektywy wykorzystanej kobiety, ale musimy sobie zdawać sprawę, że w roli oprawcy występują też kobiety.

A… czy byłam zdradzaną żoną? Tak. Mogłabym tu odgrzać tendencyjną historię, ale! właśnie… uszanuje to, że pewne historie dobiły do brzegu i nie ma sensu dopisywać do nich postscriptum.  Spoglądam na te wydarzania z pespektywy wielu lat, z fantastycznego miejsca do którego dotarłam, ale i z poziomu samotności oraz cierpienia jakiego dotknęłam po drodze. I co? Dosięga mnie czasem ochota aby  wysłać kwiaty niegdyś kochance mojego byłego już męża. Dziś jego partnerce życiowej.  Czy i co napisałabym na załączonym do bukietu bileciku? Krótko: dziękuję. 

Opublikuj: