Bycie matką to nie jest tylko kwestia biologii. To codzienna obecność. Gotowość. Troska. I miłość – nawet wtedy, gdy nie ma na nią swobodnej, wolnej przestrzeni.

W Polsce zdecydowanie więcej kobiet dopuszcza się alienacji rodzicielskiej, ale zdarzają się i mężczyźni, którzy rzekomo chronią małego człowieka przed złem, a w rzeczywistości dewastują psychikę własnego dziecka, konstruując w nim olbrzymie pustki emocjonalne, utratę fundamentalnych chwil w życiu. Moja pacjentka nie miała normalnego kontaktu ze swoja córka przez pięć lat. Momentami traciła go w sposób totalny.

Zabrano Jej dziecko nie sądowym wyrokiem, nie przemocą fizyczną, ale systematycznym podważaniem Jej obrazu w oczach córki. To była alienacja rodzicielska – jedna z najbardziej niedostrzeganych form przemocy emocjonalnej wobec dziecka i rodzica. Z perspektywy matki bolało. Z perspektywy psychoterapeuty przerażało. Bo wiedziałam, co się dzieje. I nie mogłam tego zatrzymać. Zatrważająca była postawa ludzi, którzy byli wokoło i nie chcieli dostrzegać jak ojciec odbiera dziecku matkę. Normalną kobietę (tak, z wadami i błędami), która kochała i kocha swoje dziecko ze wzajemnością. Kobieta wspomina, że oprócz znieczulenia wobec losu jej córeczki przez ówczesnych znajomych, organów państwowych, prawników otrzymywała wiadomości, w których pojawiało się zadowolenie z zaistniałej sytuacji, bardzo dobrze pamięta jak pewien znajomy napisał wprost, że dobrze jej tak!, zasłużyła, bo karma wraca! Tymczasem bardzo ciężki czas przyklejał się do bezbronnej dziewczynki.

Alienacja rodzicielska – rana ukryta za parawanem „miłości”

Alienacja rodzicielska to proces, w którym jeden z rodziców – świadomie lub nieświadomie – odcina dziecko od drugiego rodzica poprzez manipulację, oczernianie, szantaż emocjonalny, a często również z pozoru „niewinne” pomijanie. W Polsce temat ten wciąż jest trudny – niejednokrotnie uznaje się go za „konflikt rodzicielski”, nie rozumiejąc, że to dziecko staje się narzędziem walki i ofiarą jednocześnie.

Córka miała dziewięć lat, kiedy kontakt został niemal całkowicie zerwany. Ojciec, który nie mógł pogodzić się z tym, że układam sobie życie, że utracił nade mną kontrolę, odebrał mi ją emocjonalnie. Zapewne nie byłam super matką, ba! z pewnością nie byłam.  Przedstawiał mnie jednak jako kobietę „bez uczuć”, „karierowiczkę”, „narcystyczną matkę”, „rozwiązłą”. Wszystko to było tylko projekcją jego własnych ran – ale dziecko nie ma narzędzi, by to ocenić. Dziecko ufa. I chłonie. Zwłaszcza wtedy, gdy druga strona – ja – milczy, nie chcąc wciągać córki w ból rozerwania.

Co czuje dziecko w alienacji?

Dziecko w procesie alienacji nie czuje ulgi – ono czuje lojalnościowy rozłam. Kocham mamę, ale tata mówi, że ona jest zła. Kocham tatę – więc może mama rzeczywiście mnie nie chciała?W wieku 9, 10, 12 lat nie da się racjonalnie oddzielić faktów od emocjonalnej manipulacji. Dziecko, żeby przetrwać, często odcina jedną z figur – i najczęściej tą, która została przedstawiona jako „zagrożenie”.

To, co wraca po latach, to poczucie winy, zagubienie, żal, często wstyd i złość. Na matkę – bo „nie walczyła wystarczająco”. Na ojca – bo „zabrał mi coś, co było najważniejsze ”. I na siebie – bo „dałam się oszukać”.

Moja córka wróciła z tą całą mieszaniną emocji. Dziś ma piętnaście lat. I nosi w sobie więcej ciężaru niż niejeden dorosły. Dopiero co zdała wybitnie egzamin wieńczący szkołę podstawową, pomimo syfu jaki opanował jej życie. I proszę mi wierzyc nieustannie mierze się z odczuciem, ze nie uchroniłam Jej przed tym chaosem. Ale zanim pokonała ten egzamin, to zdała dużo trudniejszy wytyczając swojemu tacie, którego nadal bardzo kocha, za którego czuje się odpowiedzialna na różnych płaszczyznach GRANICĘ. Po raz pierwszy – opowiada Agata, moja pacjentka – Chciałabym aby moje dziecko przepracowało, na swoje tempo, relacje z obojgiem rodziców, z nami i miało nieograniczony poczuciem winy czy konfliktem lojalnościowym dostęp do mamy i taty. Zapewne używając psychoterapii. 

Odbudowa relacji – psychologiczna perspektywa matki i córki

Odbudowanie więzi po alienacji to proces. Czasem dłuższy niż sama alienacja. Nie ma jednej drogi. Są jednak fundamenty, które budują nowy most:

  1. Bezwarunkowa obecność.
    Matka nie może wrócić z pretensjami. Nie może oczekiwać wdzięczności. Musi po prostu być – i dawać czas, przestrzeń, bezpieczeństwo.

  2. Unikanie rewanżu.
    Córka nie potrzebuje słyszeć „prawdy” o ojcu jako zemsty. Potrzebuje rozumieć, co się wydarzyło – w swoim tempie, z poszanowaniem swojej lojalności wobec drugiego rodzica.

  3. Praca nad tożsamością.
    Dziecko wychowane w alienacji ma zaburzone poczucie tożsamości. Musi zintegrować w sobie dwie części – tę „odrzucającą” i „odrzuconą” – by móc w ogóle uwierzyć, że ma prawo do własnych uczuć i wyborów.

  4. Pomoc terapeutyczna.
    W takich sytuacjach nie wystarczy tylko „rozmawiać”. Potrzebna jest praca psychoterapeutyczna – zarówno indywidualna, jak i (jeśli dziecko na to gotowe) wspólna.

Mama i Tata, to ktoś, kogo dobrze jest mieć w każdej chwili życia koło siebie, dookoła siebie, gdzieś na horyzoncie.

Agata ma czterdzieści kilka lat. Jest szczęśliwa – żyję w związku, który jest partnerski, ciepły, wspierający. Od wielu lat może być po porostu sobą. Odważyła się urodzić drugie dziecko, córkę. Stara się być wystarczajaco dobrą matką. Zapewne popełnia kupę błędów na scenie rodzicielstwa i nie tylko.  Kopalnią wiedzy w Jej macierzyństwie była pierworodna córka, która przyszła na świat dekadę wcześniej. Tam są piękne wspomnienia. I właśnie, należy to podkreślić, iż ta kobieta nigdy nie przechodziła koło patologii przed którą ojciec miałby tak natrętnie chronić wspólne dziecko. Dbała o córkę najlepiej jak potrafiła. Nie mając tak naprawdę dojrzałego partnerstwa w swoim małżeństwie. Czy to nie jest szkodliwe? Czy to nie było widoczne dla rodziny byłego męża, znajomych, prawników, sądów niezawisłych?! Co takiego zrobiła matka, że została zmarginalizowana do fatalnego rodzica? Ułożyła sobie życie, dała sobie prawo do szczęścia i niezależności. Popełniła błędy.  I tak, zmieniła się, rozwija się. I na miłość boską! ma pełne prawo do miłości własnej i tej od mężczyzny.

Mam młodszą córkę, której mogę dawać miłość każdego dnia. To takie naturalne.  Mam też pewność, że nawet! w sytuacji rozpadu współczesnego systemu rodzinnego, mój obecny mąż nigdy, nawet w minimalny sposób nie zdyskredytowałby mnie w oczach wspólnego dziecka. To działa w obie strony. I nie, nie jesteśmy idealni. Raczej normalni. Najpiękniejsza miłość do dziecka zaczyna się od szacunku rodziców względem siebie. Wiem, że nie naprawię lat ciszy. Nie cofnę chwil, które miały być nasze. Ale wiem już/też, dziś, że miłość – cicha, dojrzała, cierpliwa – może przetrwać nawet tak kolosalne rozstanie.

Słuchałam historii mojej pacjentki i pomyślałam, że nawet w trudnych momentach, nieporozumieniach najważniejsze dla mnie i mojego męża jest poszanowanie poczucia bezpieczeństwa i zaufania naszego dziecka. Miłość do dziecka i ten wzajemny szacunek ma pierwszeństwo przed naszym ego. Naprawdę powściągamy się w emocjach, staramy. Nigdy też nie usłyszałam od partnera życiowego, że jestem narcyzką, patologiczną egoistką i kiepską matką, bo dbam o siebie, bo lubię w aktywność fizyczną, bo często robię zdjęcia i wrzucam na Instagram. Bo stawiam granice i jestem dla siebie ważna. I to działa w obie strony. I tak ścieramy się, kłócimy się i to jest głęboko ludzkie, ale kształtuje nas komunikacja. Jak to pisze, to się zastanawiam czy idealizuje moją relacje partnerską? Nie. O Jezusie słodki! Jak dobrze być z kimś kto Cię po prostu lubi, akceptuje i wspiera emocjonalnie, ale i materialnie na odpowiednim poziomie. Także a może przede wszystkim w kryzysie. Doceniam to bardzo.

W relacji z mężem cenię sobie partnerstwo i wzajemne wsparcie. Oboje z mężem mamy swój zawodowy wymagający świat. Pragnę współdziałania w relacji. Nie wykorzystywania. Nie byłam i nie jestem idealną matką tak jak nie jest nią moja pacjentka Agata. Moje doświadczenie macierzyństwa, to zapomniana kawa, dawno wystygła, ale nie zmarnowana, bo wypita w pośpiechu. Nieustanny brak czasu dla siebie, ciągłe stawianie potrzeb innych nad własne. Lata intensywnej pracy zawodowej zachęcały mnie do przekonania, iż w życiu wszystko jest do pogodzenia. Otóż nie jest. Kompletnie nie kupuje wersji macierzyństwa glamour. Wierze natomiast w praktykuję uważności wobec siebie. Przyzwalam sobie regularnie na stawianie własnych potrzeb obok tej ilości obowiązków i oczekiwań. Czy jestem pusta? Nie. Czy jestem egositką? Nie. Czy mam wady? Całe mnóstwo. Matka dbająca o siebie, także o swój rozwój osobisty, zawodowy nie jest ani narcyzem, ani egoistką. To tylko i aż szkodliwy stereotyp. Będąc dla siebie dobrą, dbając o siebie daje mojej córce zdrowy wzorzec. To inwestycja w Jej przyszłe relacje, samoocenę i zdolność do dbania o siebie.

Wróćmy do historii Agaty. Jakieś słowo dla człowieka, który na lata zniszczył lub próbował zniszczyć wieź matki z dzieckiem? W doświadczeniu rodzicielstwa tkwi potencjał unikalnych przeżyć. Nigdy nie chciałabym odbierać ich ojcu mojego dziecka. Stawiając po raz pierwszy granice swojemu tacie (całkiem niedawno), moja niespełna piętnastoletnia córka zadała mu kluczowe pytanie: czy rodzice nie mogą być oboje dobrzy? Chylę czoła przed i tak za dużą dojrzałością tej dziewczynki, mojej córki. 

To nie jest historia o wygranej. To historia o tym, że warto być. Nawet, gdy nie wolno. Nawet, gdy boli. Nawet, gdy przez lata nie słyszysz: mamo. Pukaj. Bo w końcu usłyszysz. A wtedy wszystko zaczyna się na nowo – i zupełnie inaczej.

Trzymajcie kciuki.

Opublikuj: