Tytuł wpisu, to słowa mojej pacjentki. Pięknej i mądrej blondynki. Absolutnie wyjątkowej! Mam ją z resztą do dziś zapisaną w pamięci mojego ajfona, jako Agę Piękną. Bardzo rzadko, bardzo! miałam w swoim życiu przyjemność poznawać i obcować z tak… świetlistym, dobrym człowiekiem. A słowa te wypowiedziała w kontekście mężczyzn i ich postaw w Jej życiu osobistym. Dla mnie, to krótkie zdanie: miłość, to czasownik, to się robi było jak… w pysk strzelił. Uczestniczy w moim życiu, także zawodowym po dziś dzień. Jest autentyczne.

Przytrafiła mi się dojrzała miłość, w dojrzałym wieku. Brzmi to ładnie i dostojnie, ale nie złapałam tej miłości biegnąc se boso i beztrosko po ukwieconej łące, zgrabniutko łapiąc ją za rękę. Poznałam ukochaną osobę, która zmiażdżyła zapychaczy w dojrzałym wieku. Oboje ukształtowani postanowiliśmy skrzyżować swoje ścieżki i… od tego się wszystko zaczęło. Coś najważniejszego, co jest tak piękne jak… pracochłonne. I mam tu na myśli potężną pracę nad sobą. Bo Marcin, to właśnie odważny czasownik, ja też.

Jak to jest kiedy spełnia się twoje największe marzenie? Pytanie, które wdarło się do moich tętnic z ust przeszłości. Zadał je mężczyzna, który swojego czasu obserwował jak trawi mnie samotność, ale i olbrzymie rozczarowanie. Widział kiedy i jak pochylałam się nad własną naiwnością, słabościami i głupotą, gdy znów zalegałam na deskach, z których trzeba było się znów podnieść bez precyzyjnego wsparcia i wyrozumiałości, też dla samej siebie. Moim największym marzeniem, o którym długotrwale i wytrwale! mówiłam i to bardzo donośnie było przeżycie dojrzałej miłości, stworzenie domu, rodziny. Tylko ja wiem jak bardzo chciałam być dla kogoś ważną, najważniejszą, być tym murowanym – stabilnym domem – żoną, a nie wątłą, przemijającą z porą roku altanką. Niestrudzenie twierdziłam wszem i wobec, że taka miłość istnieje i zmierza ku mnie. Im więcej ostentacji było w moich pragnieniach, tym częściej doświadczałam pobłażliwych spojrzeń. Zostałam mianowana nawet naczelną frajerką stulecia. A może tysiąclecia? 

I co? Udało się. Dziś dotarliśmy do ostatniego dnia roku 2020 – go. I tak między innymi z tej okazji pomyślałam, że dokończę moją wypowiedź o miłości. Gdy piszę a raczej próbuje pisać o sobie i Marcinie, to brakuje mi zawsze słów, które oddałyby moje uczucia i naszą historię. To bardzo ciekawe, bo wcześniej bardzo płonnie i emocjonalnie tworzyłam gdy w grę wchodziły uczucia. Ale jeśli chodzi o miłość czasownikową, to widocznie jest ona niewypowiedziana, nieopisana. Napiszę więc swobodnie i nie będę nic korygować, poprawiać itp. Po prostu…

Prawdziwa miłość pojawiła się w moim życiu bardzo późno, piszę o niej pierwszy raz po latach od eksplozji. Nasza miłość daje mi siłę do nokautowania wszelkich trudności i kryzysów życiowych. Dla tej miłości jestem w stanie zrobić naprawdę wiele, bo bez niej  zdycham w męczarniach, bo bez niej nie jestem szczęśliwa. Nasza miłość to czysta energia, która musi płynąć i wibrować pomiędzy dwojgiem ludzi. Wymaga to nieustającej uważności, lojalności, komunikacji, dojrzałości, ale jest właśnie nieopisaną (bo słowo najpiękniejszą to za mało!) emocją, którą jako człowiek mogę niesamowicie! odczuwać. Gdybym wiedziała, że doczekam takiej miłości, takiej relacji! to… bym sobie usiadła i każdemu męskiemu, ale i damskiemu! zapychaczowi pokazała już dziś nie tak frajerskiego nie? faka tysiąclecia!

Opublikuj: