Będzie o lęku. Zapewne powstało już miliony takich treści, ale pomyślałam, iż warto! napisać ludzko nie naukowo o lęku i o tym jak bardzo ten niby cichy na zewnątrz skurwysyn! potrafi człowieka wycieńczyć, wychłostać, wyżymać. Znasz to? To zawsze staraj się pamiętać, że nie jesteś sam, mam/mamy tak samo jak Ty. I tylu nas jest! Nawet nie wiecie ile sióstr i braci macie, a jedna z nich właśnie kreśli ten artykuł. Piszę jako lękowiec, nie psychoterapeuta.

Każde zaburzenie lękowe, każdy napad paniczny lęku, każda obsesyjna/natrętna myśl, to indywidualna, niepowtarzalna historia  pewnego człowieka. Za każdym razem jak ktoś opowiada o swoim lęku/lękach, które dewastują mu codzienność, to zastanawiam się dlaczego reaguje akurat takim, a nie innym rodzajem lęku, jest to kwestia bardzo indywidualna. Za każdym razem proszę, aby  dorosły aczkolwiek zalękniony ktoś rozrysował mi swój świat (a przynajmniej jego szkic). Jak on się kształtował, kształtuje?Wpierw pojawia się obawa i takie specyficzne napięcie, że trzeba przyznać samemu przed sobą, iż gdzieś tam wstecz istnieje coś a raczej ktoś odpowiedzialny za moją nerwice. Dorosły – osobisty model, który wpakował mi, wówczas bezbronnemu i zależnemu dziecku (niczym do walizki) niechcianych podarków, tudzież w postaci narracji, którą wyciągam dziś sobie, z tejże walizki w dorosłości. Bo dziecko jest jak walizka, ile włożysz, tyle wyciągniesz. Nie każdy lubi , nie każdy potrafi zrywać zasłonę milczenia jaką nierzadko zasłania się dorosłego narratora, który był w najbliższym otoczeniu i kładł do głowy, ze dziecko głosu nie miało, że jest raczej głupie, gorsze i hmmm… niech się zastanowię… niewystarczające? Niezasługujące na miłość?! Ten narrator i jego nastrój, zachowanie nierzadko wpływały na jakość dnia, w ten czas, małego dziecka i jego rodziny. Dziś dojrzałego i rasowego lękowca. Gdy był jednak malcem, często się bał, chował w szafie lub pod łóżkiem a jego jednymi towarzyszami bywały własne łzy, które połykał w ciszy. I w strachu, w poczuciu winy.

Nie! Nie chodzi o chłostanie się własną przeszłością, która była niełatwa, wymagająca od startu. Nie chodzi tez o usilne szukanie winnych i chłostanie ich rózgą uzasadnionego żalu czy tez agresywne szturchanie oskarżycielskim palcem. Ktoś jednak był i jest odpowiedzialny za mniej lub bardziej dokuczliwe zaburzenia lękowe u danego, dorosłego człowieka. Myślę, ze należy to uznać, uszanować i nie umniejszać scenom z życia, które miały miejsce i siały zniszczenie. Te sceny miały przecież swojego reżysera, swojego twórcę, także kogoś kto dawał ciche przyzwolenie na dramat.

Pierwszy atak lęku, który tak naprawdę zmienia nasze dotychczasowe funkcjonowanie na zawsze, przydarza się nagle i często nie jesteśmy w stanie (od razu) połączyć tej eksplozji z jej przyczyną. Lęk potrafi wzbierać w nas bardzo długo, a potem przypierdolić takim efektem tsunami, że silę rażenia pojmie tylko ten, którego lęk choć raz zmiótł ze stabilnej powierzchni. Często dopiero proces terapii pomaga nam połączyć wszystkie kropki i zrozumieć jak bardzo wyczerpaliśmy zasoby własnego organizmu. A skoro ignorowaliśmy własny dobrostan latami z korzyścią dla innych, to mózg niewybrednie! zatrzymuje nas lękiem, najczęściej połączonym z somatyzacją. Okazuje się, że ten jakże znienawidzony lęk, to nasz sojusznik?! Do tego skuteczny. Zanim to jednak ogarniemy, upłynie sporo czasu. Strasznie bowiem ciężko zaakceptować coś (lęk), co się tak żywo nienawidzi. Faktem jednak jest, że lęk powoduje przymusowe zatrzymanie się i skupienie na sobie, zwiastuje zmiany. Bo lęku nie zignorujemy, a jak spróbujemy to pomacha do nas jelitem drażliwym, tłukącą w zawrotnym tępie kardiologią tudzież uciążliwym rumieniem na twarzy i dekolcie, drżącym ciałem i widmem utraty świadomości. Znacie? No to wiecie, że lęk przed utratą kontroli nad własnym ciałem, zdrowiem, życiem jest nie do zniesienia w dłuższej perspektywie czasu.

No dobra! Co dalej? Jeśli chodzi o lęk i jego obecność w naszej codzienności, to z pewnością należy go regularnie, konsekwentnie i czasem do bólu pokonywać. Nie uciekać przed nim, nie unikać lękorodnych momentów, nie wypierać i nie zasłaniać się wyłącznie  i nagminnie mechanizmami zabezpieczającymi.  Zatem ekspozycja 🙂 zanim jednak o niej, skupmy się wpierw na wzorcach myślenia i zachowania osoby maltretowanej przez zaburzenia lękowe. Wzorzec myślenia oraz zachowania mogą predysponować do narastającego odczuwania lęku. Przy wsparciu terapeuty (najlepiej cbt) można takie wzorce wychwytywać, rozpoznawać i to jest bardzo dobry start w walce z lękiem. Jeśli pacjent nauczy się skutecznej identyfikacji wzorców, które napędzają lęki będzie mógł świadomie i celowo dokonywać zmian w ich zakresie i zamiast zasilać lęk zacznie go redukować. Pracujemy więc nad zmianą sposobu myślenia, której towarzyszy właśnie regularna ekspozycja, czyli stawanie twarzą w twarz z sytuacją wywołującą lęk. ?Przykład? Weźmy na warsztat napady paniki, które wynikają z katastroficznych i błędnych interpretacji pewnych doznań płynących z ciała lub/i psychiki. Osobie w takim napadzie towarzyszy bardzo intensywne przekonanie, że zawroty głowy jakie w danej chwili odczuwa prowadzą do utraty świadomości, omdlenia .Przyspieszone. bicie serca, ogóle rozedrganie organizmu stanowią niezbite! dowody zbliżającego się zawału serca a pulsowanie żył stanowi początek wylewu krwi do mózgu. Tu mamy typowe objawy fizyczne, a te płynące z psychiki? Na przykład problem z koncentracją uwagi, zapamiętywaniem, mogą być błędnie odbierane jako popadanie w obłęd. Takie interpretacje prowokują narastanie niepokoju, a za niepokojem wkraczają realne somatyzacje, które z kolei rozbudzają katastroficzne wizualizacje (aż się rymuje!), tak oto wpadamy w machizm błędnego kola sekwencji myśli, emocji, doznań, który wieńczy napad lęku panicznego.

Wspominałam, jednak… że będę pisać jako lękowiec, zatem… lęk społeczny i moje sceny z życia. Dokładnie pamietam pierwszy atak, miałam około 19 lat i pisałam sprawdzian z historii (dostałam z niego piątkę). Kiedy skończyłam, podniosłam głowę, oddałam kartkę nauczycielce. Po czym kolega z ławki przede mną obrócił się do mnie i niemal wykrzyknął: kurwa, ale jesteś bordowa! W tym momencie poczułam jak płonie mi twarz, uszy i szyja, dekolt. Co ciekawe! poczułam wówczas/również jak z energicznej nastolatki, która miewała rumieńce (wiecie takie emocjonalne) osuwam się w mechanizm błędnego koła. Właśnie traciłam  kontrolę nad swoim ciałem/życiem. Tego dnia zaczął się koszmar, w którym moja twarz zdradzała mnie przez wiele lat. Kończyłam liceum, rozpoczynałam studia psychologiczne ukryta pod toną fluidu, pod ciężarem gęstej grzywki, włosów zasłaniających twarz. Wycofana i zamknięta w sobie. Po tej wesołej, energicznej nastolatce zaginął ślad. Dziś myślę i wiem, że dzięki tym banalnym mechanizmom zabezpieczającym zdołałam się całkiem nie wyizolować społecznie, kontynuować naukę. Była to jednak męka. Wyłącznie przetrwanie na totalnym zacisku. Cóż, na szczęście jestem też uparta. A wiecie co było najgorsze? Brak zrozumienia dla mojego cierpienia, życiowej frustracji. Znienawidzone, czerwone plamy stanowiły dla społeczeństwa uroczy rumieniec. Nikt nie dostrzegał jak ta czerwona skóra niszczy mi psychikę, życie. Na zewnątrz wylewał się więc uroczy rumieniec, a w środku panował istny tajfun. Ten sam uroczy rumieniec przeobrażał się w trądzik różowaty. No ale! ludzie mierzą się z prawdziwymi chorobami, nie powinnam narzekać! lub zaakceptować coś, co wzbudzało moja żywą nienawiść. Proste!

Lubiłam wracać do domu, do tej swojej izolacji społecznej – bezpiecznej jaskini. Moje życie ograniczało się wówczas do kilku osób: rodziców, chłopaka. Najlepiej przytulała wysiedziana kanapa i seriale. Chłopak twierdził, ze jest domatorem, a tak naprawdę sam był odludkiem, który postrzegał świat jako wysoce zagrażający (a co w domu, tym bardziej! nie mów nigdy nikomu!). Nie mogłam się spodziewać od niego konstruktywnego/rozwojowego kopa ku psychoterapii, tudzież gdziekolwiek  gdzie mogłabym odnaleźć pomoc i rozwiązanie swoich trudów. Do ludzi. Akceptował mnie z lękiem/z erytrofobią, zawsze gotowy pogłaskać. Żadnych przyjaciół, zero znajomych, zero życia i rozwoju społecznego. Uwierzyłam, iż lubię taki styl życia, że jestem zamkniętą w sobie introwertyczką, z bogatym światem wewnętrznym, który wystarczał. W rzeczywistości byłam urodzonym liderem, zwierzęciem społecznym. Wyobrażacie sobie to rozdarcie? Rozdarcie, które zapoczątkowała czerwona plama na twarzy, popękane naczynia krwionośne na moich policzkach i pogoniła do jakiegoś schowka i życiowej poczekalni! Kurwa mać.

Dlaczego reagujemy właśnie tak? właśnie takim lękiem? Dlaczego tak bardzo przejmujemy się brakiem aprobaty społecznej? Dlaczego czuje się głupia, brzydka, gorsza, nieudolna, przecież to tylko plamy na zmęczonej skórze? Poszperałam w swoich przeszłych scenach z życia i znalazłam odpowiedzialnych za moje zaburzenia lękowe. Nie jest to łatwy proces, bo wszak chodzi o najbliższych. Moją motywacją nie był lincz na rodzicach lecz zrozumienie siebie, pewnych mechanizmów, które doprowadziły mnie do lęków. Chodziło o uporzadkowanie tego wszystkiego w głowie i w sercu. Pewnie!, fajnie jeśli bliscy nie umniejszają (we własnej reakcji obronnej) przeżywania, wrażliwości i osobistego wyniszczenia. Swietnie! jeśli uważnią ten wyboisty/wewnętrzny proces. Co wygrzebałam? Do dziś widzę jak siedzę na łóżku, w sypialni rodziców, a moje łzy rozmazują czarne litery na kartce, która właśnie czytałam. Było tam zdanie: lęk dotyka osób, którym nie okazywało się miłości w domu rodzinnym, które nie czuły się kochane. To był pierwszy przełom. Pozwoliłam sobie na wspomnienia, w których ojciec brutalnie podnosi na mnie rękę. Zobaczyłam sine pręgi na swoim ciele. Zobaczyłam bierność matki wobec tej przecież! przemocy fizycznej (myjąc mi włosy wyczuwała guzy na głowie. Kurczę! przecież musiałam być małym  dzieckiem skoro jeszcze Ona myła mi te włosy. Bezbronnej dziewczynce, wobec dorosłego faceta ze smyczą naszego psa w prawej dłoni). Odnalazłam liczne wspomnienia, w których matka porównuje mnie do kogoś innego. W tych porównaniach plasowałam się zawsze na tej gorszej, przegranej pozycji. Czułam, że jestem niewystarczająca i nie zasługuje na miłość. Wynurzyłam się z tej myślodsiewni i zalewało mnie wkurwienie, które odlewałam na moich rodzicieli. Tak zaczęła się nasza komunikacja, bo nie chodziło o chlastanie siebie i innych tymi wspomnieniami. Celem ma być ulga! Poddałam się procesowi domykania przeszłości i wzięłam się za zniekształcenia swojego myślenia. Zaczęłam dostrzegać! a co lepsze! rozumieć!, że jak sama widzę u kogoś czerwoną, spoconą, świecąca  twarz, bo coś referuje, do tego z roztrzęsionym ciałem (ekspozycja),  to ostatnią rzeczą jaką postrzegam, jaką o nim pomyślę! to że jest głupi, lub nieatrakcyjny. Po prostu tak reaguje na stres, jak wiele innych osób na tym świecie – moich braci i sióstr…

Somatyka (pogłębiający się trądzik różowaty ) zmusiła mnie pewnego dnia abym poszła do dermatologa. Przeżywałam olbrzymi stres, bo wybrałam się tam bez makijażu. Miałam prawie 30 lat. Tak poznałam panią Anetę Paszek, która przywróciła mnie ostatecznie do pełni życia i to we własnej skórze. Ponoć gdy mnie pierwszy raz zobaczyła, to dostrzegła zaledwie kawałek jasnej skory na brodzie i jasnoniebieskie oczy. Nie obyło się bez problemów, bo ta moja skóra była oporna i buntowała się wobec laseru, którym ją traktują po dziś dzień. Zamykałam/zamykam naczynia krwionośne. Nieprzyjemny zabieg, ale uratował mi życie, dosłownie. Jednocześnie rozpoczęłam swoją ścieżkę specjalizacyjną, która oczywiście wiązała się z powrotem do szkoły, w której wszystko się zaczęło. I przed oczami znów staje mi obraz jak żywy: przerwa w wykładach, wstaje i zamiast podejść do ludzi na korytarzu, stanęłam samotnie, zupełnie z tyłu klasy, w której odbywały się zajęcia, oparłam o parapet i spoglądałam na swoje wysłużone conversy. Nagle obok nich zobaczyłam inne obuwie,  moich kolegów i koleżanek z roku. Gromadzili się wokół mnie, zaczęliśmy spontanicznie rozmawiać i dotarło do mnie nagle/z całą mocą: JESTEM LIDEREM! Przyciągam swobodnie do siebie ludzi! Z dnia dzień zanikała ta wyrwa wewnątrz mnie. Scalałam się. Bardzo istotne jest najbliższe otoczenie. Powinno uskrzydlać, wspierać. Nie powinno podcinać i podstępnie ściągać w lękową pułapkę, a niestety potrafi. Mój ówczesny, wieloletni partner życiowy sabotował mój rozwój, zwłaszcza umiejętności społeczne. Poniósł klęskę gdyż ten jego pseudozagrażający świat zewnętrzny dla mnie okazał się pociągający, interesujący. To był… największy środkowy palec wszech – czasów. Stworzyłam  własny gabinet stacjonarny, ogoliłam włosy (czasy białego irokeza), odsłoniłam twarz, odeszłam od męża, odżyłam.

A szewc bez butów znów chodzi! Jak słusznie zauważyliście, nie wspomniałam o terapii własnej. Takowej nie było, co stanowi karygodny błąd. Do wszystkiego dochodziłam samodzielnie, samotnie a przecież nie musiało tak być! Myślę, że gdybym wylądowała w gabinecie psychologa, terapeuty i pewnie seksuologa (którymi dziś jestem :), to poradziłabym sobie z tym uciążliwym syfem dużo szybciej. Tymczasem męczyłam się o kilka lat za dużo. Wyłapiecie jednak! w moich scenach z życia psychoedukację dotyczącą lęku, zobaczycie weryfikacje myśli, które umiejętnie aktywowały lęk a także wycinanie zachowań, które nasilały problem. Myślę, że wspólnie z terapeutą mogłabym lżej, skuteczniej odmieniać zniekształcone wyobrażenia na temat własnej osoby. Zauważycie, że w pewnym momencie przestałam unikać sytuacji, które rodziły lęk. Unikanie najbardziej podtrzymuje i utrwala ten lęk. Stopniowo zrezygnowałam z zachowań zabezpieczających (i tu żałuje, że bez wsparcia terapeutycznego). Przestałam zasłaniać twarz włosami i makijażem. Odrzuciłam z czasem wszelkie medykamenty (zwłaszcza sterydowe) jakie latami aplikowałem na tą biedną gębę. Zmyłam serdecznie znienawidzony make up. Pewnego dnia po prostu wypierdoliłam do czarnego wora foliowego wszystkie fluidy i pudry jakimi się maskowałam. To także było spójne z moją osobowością, bo uwielbiam/uprawiam różne sporty, a gruba warstwa makijażu była tu komiczna i uciążliwa. Odgruzowanie wydaje się błahe? To wyobraźcie sobie jak silny odczuwałam lęk, jak bardzo zasilałam go koncentracją! w następującej sytuacji: porodówka. Lekarz chcąc przynieść mi (rodzącej) ulgę przeciera moją twarz wilgotnym ręcznikiem. Na zewnątrz panował spokój, nawet serdecznie podziękowałam. A w środku można było usłyszeć rozdzierający wrzask: co ty kurwa stary robisz! nie dotykaj mojej zapudrowanej twarzy!  Właśnie tak.

Lęki niejednokrotnie próbowały (nadal próbują) zagonić mnie w fatalny róg unikania i wycofania. W odpowiedzi słyszą trzy krótkie wyrazy: watch me kurwa! Słyszycie energiczną i radosną mnie? To żaden fuks! To moje decyzje, kawał wytężonej pracy. Dziś moją supermocą jest rodzina, moje życie, które zdążyłam odnaleźć, schwycić i pielęgnować. Oni doskonale znają moją historię, bo nie ma się czego wstydzić, a wręcz warto dzielić własnym doświadczeniem. Nic nie maskować, nie poprawiać, nie zakładać żadnych filtrów, masek. Odkryjemy wówczas ląd pełen sióstr i braci, którzy zrozumieją i wesprą i tez zachęcą do psychoterapii. Warto być także aktywnym ruchowo. Warto mówić na głos, nawet jak cała ma branża wygraża  żem nieprofesjonalna. Za to autentyczna. Tymczasem za Kasią Nosowską

Życzę sobie i wam, by nas było stać
Na święty spokój
Szczęścia ile się da, miłości w bród
Mądrych ludzi wokół

 

 

 

 

 

 

 

Opublikuj: