Listopad bezkompromisowo ściele się śmiercią w moim gabinecie. Przydreptał nieproszony, w większości nielubiany/niepożądany i… przyniósł nieopisaną stratę, która na dodatek ma zbyt młode rysy twarzy i samobójczy wymiar. Nie istnieją słowa pocieszenia dla osób, które dowiadują się o nagłej śmierci bliskiej, ukochanej osoby. Nie w tym momencie. Myślę, że w tych pierwszych klatkach dramatycznej sytuacji, paradoksalnie pomaga szok, który odrętwia umysł. Sporo osób zareaguje kompletnym zamrożeniem emocjonalnym (reakcja obronna), doświadczy przenikliwej pustki, ale możemy także/przecież! napotkać dokładnie! w tym samym momencie! emocjonalną eksplozję, dostrzec rozpacz i pokłady wściekłej niezgody na zastaną rzeczywistość, w której ojciec, brat, przyjaciel, człowiek postanowił zakończyć własne życie.

Myślę, że potrafię milczeć lub rozmawiać o przemijaniu, śmierci. To proces tak naturalny jak narodziny. Polacy jednak mają z tym spory problem. Czy poszukiwać słów pocieszenia w obliczu straty? Chyba nie ma liter, słów które przyniosłyby realną ulgę. I tak naprawdę nie o to chodzi, aby usilnie znaleźć słowa pocieszenia. Bezradność niepotrzebnie zachęca nas do usilnego niesienia wsparcia i pośpiesznego domknięcia procesu żałoby. Nierzadko (świadomie lub nie) nie dajemy cierpiącej osobie w nią wejść, w żałobę. A przecież! żeby z niej wyjść, trzeba w nią wejść. Nauczyłam się też, że jeśli ktoś na zewnątrz okazuje spokój w obliczu osobistej tragedii, nie okazuje rozpaczy. To nie oznacza, że jej nie przeżywa. Na zewnątrz może panować właśnie! ten podstępny spokój, cisza, a w środku szaleć totalna burza, tajfun!

Czego się wystrzegam w rozmowie z osobą, która przed momentem straciła bliską, najbliższą osobę? Dzielenia się własnym doświadczeniem (po co bardzo chętnie/często z premedytacją sięgam w innych sytuacjach relacyjnych, ale i terapeutycznych). Rozumiem, wiem, wyobrażam sobie co pan/pani/państwo przeżywacie w tej chwili… Nie wędrujmy tą drogą. Naszego rozmówcy może to po prostu nie interesować, gdyż moment tej olbrzymiej straty bardzo intensywnie!/słusznie i naturalnie koncentruje na własnych, wewnętrznych przeżyciach. A do tego, naprawdę nie pojmujemy przeżyć tej osoby. To jej indywidualny kawałek. Podarujmy sobie banały o zbawiennym wpływie a raczej upływie czasu, sile. A co mówić? Prawdę: nie wiem jak mogę pomóc. Czy mogę jakkolwiek pomóc? Przykro mi, że nie mogę nic zrobić w tym momencie. 

Przy śmierci samobójczej rodzina wyciąga solidną rózgę i chłosta się poczuciem winy, że nie upilnowała, że nie zareagowała wystarczająco szybko, nie przerwała, nie przewidziała! że powinna była dostrzec jakieś sygnały płynące od osoby pragnącej, planującej targnięcie się na swoje życie, odebranie go sobie. Co się okazuje! od poczucia wina bardziej wymagająca jest bezradność. Zdarza się, że rodzina/partner życiowy tej osoby, która wybrała śmierć będąc zdrową fizycznie, odczuwa gniew a nawet ulgę. Bardzo istotny jest chyba cały kontekst życia osoby, która zdecydowała przestać żyć i straciła na jakimś etapie instynkt przetrwania, bo póki żyła, nie chciała już żyć.

Czy samobójstwo jest aktem tchórzostwa czy niesamowitej odwagi? Prawda że pytanie wyświechtane i stare, jak chyba samo zjawisko. Z pewnością jest czymś nienaturalnym, rozwalającym system. Co musi się dziać w umyśle samobójcy, który decyduje się wbrew naturze, woli życia/przeżycia – podjąć najbardziej ostateczną i nieodwracalną ze wszystkich decyzji?!!  W mojej praktyce zawodowej samobójcą była zazwyczaj, jeśli nie zawsze osoba z poważnym zaburzeniem osobowości lub/i prowadząca nierówną walkę z epizodem depresyjnym, najczęściej kolejnym/nawracającym, także osoba borykająca się z chorobą psychotyczną. Do tego wspierająca chorobę/zaburzenia jakąś substancją psychoaktywną, farmakologią (dostępem do leków).

A co jeśli chodzi o najczęstszą przyczynę podjęcia się próby odebrania sobie samemu możliwości życia? Okazuje się, że nie są to spektakularne upadki życiowe, bankructwa czy matnie finansowo – bytowe. Żadne tam, jakieś okrutne pułapki losowe, w które się ktoś wpieprzył. Zatem co? A jednak! Zawód miłosny, rozpad relacji, kryzys w relacji . Emocje i relacje. Ten ból nie zna wieku. Ale zna płeć! Mężczyźni zdecydowanie częściej popełniają samobójstwa. Może są też bardziej skuteczni? Wybierają wszak bardziej zdecydowane i drastyczniejsze formy odebrania sobie życia aniżeli kobiety. One z kolei zdecydowanie częściej sięgają po pomoc, komunikację mimo, ż to właśnie one dwa razy częściej chorują na depresję. Tą statystykę fałszuje fakt, że mężczyźni dużo rzadziej właśnie szukają i pozyskują pomoc, na przykład psychologiczną. No tak… chłopaki nie beczą! Emocje to babska domena!

Czy ludzie czynią przygotowania w związku z planowaniem śmierci samobójczej? Tutaj także mamy wachlarz kontrastów, bo są tacy, którzy pieczołowicie lub bardziej chaotycznie, ale jednak sporządzają testament, piszą list pożegnalny, w którym nierzadko z rozbrajającą szczerością przepraszają za porażkę jaka ponieśli w starciu z chorobą i cierpieniem, które było właśnie mniej lub bardziej cichym zabójcą. Spotykałam się także, z przekazywaniem oszczędności życia na określony cel, bliskiej osobie, ale i sprzątaniem własnego mieszkania, tuż przed momentem zakończenia życia, zadbaniem o każdy szczegół, łącznie z wykorzystaniem pampersa aby zaoszczędzić bliskim, ale i służbom prozaicznych, nadal ludzkich nieprzyjemności. Są i tacy, którzy decydują się na ostateczność pod wpływem impulsu, silnych emocji jakie nimi nagle potargają. Ten impuls często nie oznacza, ze właśnie zginęła przypadkowa osoba, zdrowa psychicznie, będąca w dobrostanie psychicznym/emocjonalnym. To raczej wyraz spiętrzenia negatywnych emocji, nawarstwienia ich, które mógł zaiste wyzwolić nawet mikro bodziec, stając się tą kroplą, która przelała szalę bólu, rozgoryczenia.

Co się dzieje w mózgu człowieka, który nie tyle myśli, ale planuje własną śmierć? Tu może pojawiać się myślenie tunelowe i jakże silna koncentracja na własnej śmierci. Człowiek postrzega własną śmierć jako jedyne rozwiązanie problemów i miernego położenia w jakim się znajduje, w jakim tkwi. Dochodzi do kumulacji agresywnych, napięciowych odczuć, których totalna moc zostaje wymierzona we własnym kierunku i odbezpieczona. Najczęściej obawiam się o życie mojego pacjenta kiedy obserwuje zjawisko ‚od ludzi’, często ignorowane w obliczu bardziej efektownych objawów psychotycznych. Izolacja społeczna jest wskaźnikiem niebezpiecznego osuwania się w czarna otchłań choroby, problemów życiowych, rozczarowania, zawodu drugim człowiekiem. Czy istniały/ istnieją sygnały, świadczące o zbliżającej tragedii? Bardzo możliwe! Mogą one być jednak bardzo nieczytelne nawet dla najbliższych. NIE MOŻNA ICH TU ABSOLUTNIE OBARCZAĆ POCZUCIEM WINY, które i tak się dość intensywnie wytwarza. Prawda jest prosta: bardzo trudno jest pomóc osobie, która tej pomocy nie chce, odrzuca ją lub ignoruje przez odcięcie się. Ten pancerz niestety bywa patologicznie nieprzejednany.

Kilka razy w mojej praktyce zawodowej usłyszałam, że ocaliłam komuś życie. Jak? Słowem. Słowa potrafią mordować i ocalić życie. Słowa mają ogromną! moc i bywają moją bronią, którą walczę. Stawka jest najwyższa. Nie zawsze się udaje dotrzeć do drugiego człowieka. Dochodzi do samobójstwa, które niewyobrażalnie wstrząsa ofiarami tej dramatycznej i nieodwracalnej decyzji, bo ofiar jest więcej. Bliscy,  rodzina, przyjaciele – wszyscy, którzy nadal oddychają i niosą brzemię niepewności, winy, wątpliwości , wstydu oraz tej natrętnej myśli, że zawiedli. Tu kształtuje się bardzo istotna! przestrzeń terapeutyczna dla ofiar, w której niezmiennie próbujemy wesprzeć, chronić i nadal ocalić życie. Tym bardziej, że nierzadko dochodzi do stygmatyzowania bliskich pogrążonych w żałobie, ze strony otoczenia. Zderzamy się również z dotkliwym tabu wobec śmierci samobójczej, które eliminuje wsparcie emocjonalne dla osób, które straciły ukochana osobę. Bardzo warto! wspierać rodzinę w obliczu samobójstwa. Pomagać znosić to, co zdaje się nie do zniesienia.

Opublikuj: