W jeden tych z ostatnich dni ciepłego lata, w ten sierpniowy wieczór (droga Jesieni bądź dobra!) oglądałam odcinek serialu pod tytułem Love, w którym wsłuchałam się w prosty, ale jednocześnie znaczący dialog głównych bohaterów. Mickey zapytała swojego nowego partnera Gusa o wydarzenia z jego dotychczasowego życia, których żałuje, których się wstydzi, a tak naprawdę zadała pytanie o najgorsze co uczynił w swoim życiu? Słuchając tego serialowego dialogu, oczywiście zaczęłam się zastanawiać, co ja we własnym życiu zrobiłam najgorszego, po prostu złego? Wiem co, ale o czym chce napisać?
Mam wrażenie, że taka rozmowa otwiera zupełnie nową ścieżkę w życiu zakochanych ludzi, którzy się poznali w odpowiednim miejscu i czasie (duża część sukcesu!) i zdobyli się na odwagę bycia razem w bliskiej relacji (największa część sukcesu!), rozpoczęli więc wspólne życie i… No właśnie, mam wrażenie, iż wychowywaliśmy się na serialach, filmach, bajkach, które urywają się w tym kluczowym momencie dla relacji. Czy żyli długo i szczęśliwie? A chuj wie proszę państwa, bo miłość i zdobywanie drugiego człowieka to jedno, a kształtowanie, budowanie związku z drugą osobą, to zupełnie inne drugie. Na start, należy przyjąć, że ‚kocham cię’ i bycie razem, to start up fajnej, ale sporej pracy a nie trofeum, które można odstawić na półkę celem zakurzenia się. W życiu nic nie jest dane nam na zawsze. Najczęściej spotykamy się przypadkiem, ale pozostajemy z wyboru – świadomie.
No i tak szczerze Panie i Panowie 🙂 kto z nas w momencie lądowania w poczuciu bezpieczeństwa i spokoju relacyjnego wstaje pół godziny wcześniej aby zrobić ładne śniadanie dla ukochanej i uwolnić w domu aromatyczny zapach dobrej kawy? Która z nas wstaje rano, pół godziny wcześniej aby czmychnąć do łazienki i pomalować się delikatnie! dla niego, pachnieć ciastkiem? Czy takie inicjatywy nie przeobrażają się w regułę wzajemnych korzyści? Zajmuje się zawodowo terapią par i… wiem, że nierzadko tak się właśnie dzieje 🙁 Niezwłocznie zaczynamy koncert własnych potrzeb: wysłuchania, wypowiadania własnych sądów i egocentrycznej uważności, przymusowego napędzania życia towarzyskiego, seksualnych (ochota ma być zawsze!), dostępności fizycznej i emocjonalnej partnera, który ma niezawodnie zadbać o nasz dobrostan niczym prozac.
No… to kiedy ostatni raz założyłaś sukienkę, rozpuściłaś, ułożyłaś włosy z myślą o swoim partnerze? I doskonale wiem jak wiele z nas pośpieszy z usprawiedliwieniem swego dresu i wygodnego kucyka na głowie pandemią i wymuszoną zmianą stylu życia. Kiedy ostatnio spędziłeś z nią dzień inaczej? Kiedy odpłynęliście od codzienności i rutyny? Kiedy dałeś jej kwiaty bez okazji? Kiedy przydarzył się wam spontaniczny seks, bez misternego zamierzania? Kiedy ostatni raz położyliście się na deskach tarasu, balkonu, na trawie i patrzyliście w chmury, śmialiście się wspólnie? No i pytanie rozbrajające 🙂 Kto z was czytając powyższe, znaki zapytania czuje, że są żenujące? Dlaczego? Bo kawał czasu przeminął od czynienia inicjatywy ?! Bo czujemy, że przez ten upływ czasu propozycja zrobienia jednej rzeczy z czasów dbania i starania się o ukochaną osobę będzie nominować do kompromitacji?
Staramy się na zewnątrz, wysilamy się dla obcych ludzi. Kobiety naturalnie wbiją się w najlepszą! sukienkę gdy idą do miasta. Nie zainwestujemy w dobrego psychoterapeutę tylko obciążymy serią problemów najbliższą osobę. Wyłącznie! Będziemy mili dla osób z zewnątrz, nierzadko zupełnie obcych, a najbliższych obdarzymy ignorancją i przyłożymy im bolesnym słowem. To w obcym otoczeniu dużo! łatwiej przyjdzie nam powściągnąć frustrację, którą zbyt lekko i szybko wylejemy na na serce i umysł partnera. Dlaczego tak postępujemy? Bo w domu, mamy odwagę być sobą (nie udajemy) i żyjemy złudzeniem, że miłość jest dana na zawsze i wszystko przetrzyma, bo… zdecydowanie uważamy, że partner życiowy obowiązkowo! ma być na posterunku kiedy go potrzebujemy niczym interwencja kryzysowa. Nie dbamy o tych/o to co nam najbliższe, zapominamy, że nic w życiu nie otrzymujemy na zawsze. A kiedy nasze zdrowo popierdolone priorytety ukształtują już przestrzeń dla tej/tego trzeciego, to oskarżycielski palec skierujemy na kochankę, kochanka, partnera. Rzadko na siebie.
Co robię kiedy sama wpadam w pułapkę zaniechania/zaniedbywania starań o ukochaną osobę? Kiedy zza sterty własnych potrzeb i codziennych trudów nie dostrzegam już jej tak wyraźnie? Kiedy moje oczekiwania wobec niej zasłaniają mi moją miłość? Kiedy narzekam i ubolewam nad kryzysami jakie były i będą w najbliższej relacji? Zamykam oczy i widzę nas bardzo wyraźnie we własnych wspomnieniach, przypominam sobie żywo, że mój partner, to wciąż ta sama osoba, która odbierała mi dech w piersi pocałunkiem, powodowała wypieki na twarzy, to przecież przez niego nie mogłam zasnąć…
Jeśli poczułeś/aś smutek czytając ten wpis, to spróbuję Cię wesprzeć na zakończenie mojej wypowiedzi, słowami jakie dziś wyświetliły mi się na monitorze komórki, w moim własnym przytłoczeniu: oto świat. Piękne i straszne rzeczy będą się zdarzać. Nie bój się. Albo właśnie się bój, ale nigdy się nie poddawaj. Miłość jest najważniejsza, najpiękniejsza i najcenniejsza. Z ukochaną osobą nic nie jest takie straszne.
Sporo zastanawiałam się o czym mogłabym napisać. Długo nic nie chwytało mnie za mózg, w sposób na tyle dojmujący, aby pożądać pisania natychmiast i już. Znacie to uczucie? Dziś właśnie odpaliłam podcast Justyny Szyc Nagłowskiej /open.spotify.com/show/35MviC625A7uHqNjjK94Em/i po wysłuchaniu prologu wiedziałam o czym będę pisać. O przyjaźni, o moich przyjaźniach. I od razu powstało pytanie: jak to się wydarzyło, że dotychczas nie pochyliłam się (pisemnie) nad własnym doświadczeniem przyjaźni? Wszak! przez moje życie przedarło się sporo osób wszelakiej maści. Mam nawet subiektywny dekalog przyjaźni, który powinnam umieścić w epilogu wypowiedzi, ale rozpisałam go we wstępie, a co!
Pierwsza myśl (moja!) w tym temacie, to tak naprawdę pytanie 🙂 Jak rozmawiać o seksualności naszych dzieci? Nagminnie w mojej aktywności zawodowej, rozpoczynam współpracę z przerażonymi rodzicami, którzy pojawiają się w drzwiach gabinetu seksuologa skierowani, najczęściej z przedszkola i szkoły, która nie radzi sobie z ‚nieakceptowanym‚, ‚dziwacznym‚ zachowaniem lub słowem małoletniej osoby – dziecka, przedszkolaka, ucznia. Start up takiej współpracy z rodzicem, otwiera moje zdanie: jesteśmy seksualni od urodzenia.
Czytałam ostatnio porywającą książkę, jak zapewne wielu z Was. Jest to pierwsza pozycja od dłuższego czasu jaką przeczytałam w całości (za jednym zamachem/nie na raty). Siedziałam, czytałam i kreśliłam po niej zaciekle 🙂 Napisała ją Glennon Doyle, aktywistka, przywódczyni, której głos poprawia świat po kretynach. Oczywiście zachęcam do połknięcia książki o nie traceniu siebie.
Czy za nasze następne życie zawsze zapłacimy obecnym? Pierwsza myśl… nieee, ale po chwili refleksji przyznaję, że coś w tym jest. Niezależnie czy mówimy o przeprowadzce na drugi koniec świata, kraju czy regionu, o zmianie pracy, debiucie rodzicielskim lub definitywnym rozstaniu z partnerem coś umiera bezpowrotnie aby mogło urodzić się nowe. I myślę, że właśnie stąd wyrasta i kształtuje się temat odwagi, bo… każdy ma tyle, na ile się odważy. Na miłość, wolność, rodzinę, na zakończenie i zupełnie świeży początek, na awans, na przeprowadzkę, na skok ze spadochronem, na szczerość, na prawdę. Kto się odważył ten wie ile trzeba odwagi, siły, konsekwencji aby wykonać pierwszy krok ku zmianie. Czy zawsze są śmiertelne ofiary nowego? Może nie zawsze ze skutkiem śmiertelnym, ale są. I tu można zadać kolejne pytanie: czym jest odwaga? No! ona z pewnością nie pyta aprobaty społecznej o zgodę na siebie i co jest odważne?! To czasownik. Jak miłość. To się robi. Masz pragnienie? To zerwij to zakazane, pieprzone jabłko! i niech płonie…
Ukłucia… to kolejna myśl autorki Nieposkromionej, która mnie akurat wzruszyła (naprawdę nie pamiętam abym kiedykolwiek uroniła łzę nad książką). Ukłucie kojarzy mi się z czymś średnio przyjemnym, bolesnym, czego powinnam unikać. Tymczasem dowiedziałam się, zgodziłam w pełni, iż wewnątrz ukłucia jakiego doświadczam (zazdrości, rozczarowania, lęku, odrzucenia) znajduje się ja sama. Ukłucie to miejsce spotkania, to ekskluzywny klub dla (znów!) odważnych. Ukłucie nigdy nie ostrzega: to się skończy, więc spierdalaj póki możesz! Mówi: to się skończy, więc zostań. No trzeba mieć siłę, odwagę aby zostać i unieść, to co w naszym życiu najpiękniejsze, ale i koszmarnie trudne. Kiedy mierzymy się z miłością, a jesteśmy już tak surowo poranieni, najłatwiej jest trzasnąć drzwiami i uciec, oddalić się. To klasyczny skrót. Czujemy wówczas całą sobą, że w tym drugim człowieku jestem kompletny. Wyciągamy dłoń i nagle pojawia się… ukłucie, że przecież on może mnie rozczarować, odrzucić i kiedyś umrze a ja? Ja będę musiała/musiał poradzić sobie z osobistą tragedią. Tak, to prawda i dlatego warto pozostać, być żywym.
Co za ogromny ciężar dla dzieci do udźwignięcia – wiedzieć, że są powodem, dla którego ich mama przestała żyć. Co za okropny ciężar dla córek do udźwignięcia – wiedzieć, że jeśli postanowią zostatać matkami, to będzie też ich los. Mam dwie córki i myślę, że modelując macierzyństwo jako poświęcenie, męczeństwo, rezygnacje z siebie jako najwyższe formy miłości, tak właśnie się wydarzy. Już Jung w swoich pracach wspominał, iż nie ma większego ciężaru dla dziecka niż nieprzeżyte życie jego rodzica. Nikt nie ma prawa wymagać od nas zrezygnowania z siebie, z własnych marzeń, ze szczęścia i rozwoju, z dojrzałej/dobrej miłości – dziecko też nie ma takiego prawa. Moje dziecko nie potrzebuje, bym je ocaliła. Moje dziecko potrzebuje popatrzeć, jak ocalam siebie.
Jestem dorosłą kobietą, robię co zechcę. Miałam odwagę spalić do cna, co nie jest wystarczająco prawdziwe i zacząć budować to, co takie jest. Za moje decyzje nie czekała mnie krwawa łaźnia, przynajmniej nie wprost. Ludzie mieli, mają i będą mieć masę pytań i odczuć, wiem. Niektórzy zapytali, zapytają z podziwem, inni skomentują wprost, za plecami lub ukryci za monitorem własnej komórki z pogardą. Jestem gotowa stracić to, co wymaga ode mnie ukrywania, rezygnowania z jakiejkolwiek części mnie samej. Witaj na świecie Be!
Wyspa. Usiądź z osobą, z którą budujesz wyspę i zdecydujecie z szacunkiem i zamysłem, co chcecie na niej mieć, a czego nie. Nie decydujcie, KOGO nie wpuścicie na wyspę, ale CZEGO bezdyskusyjnie n niej nie chcecie. Nie opuszczajcie mostu dla niczego poza tym, co postanowiliście wpuszczać na swoją wyspę, niezależnie od tego kto z tym przybywa. Wstęp dla miłości, szacunku, komunikacji.
Światu było łatwiej lubić mnie cierpiącą, samotną aniżeli szczęśliwą, spełnioną i radosną. Kim ona do cholery, myśli że jest? Słyszę to agresywne pytanie ludzi z przeszłości, którzy nic o mnie dziś nie wiedzą, nie znają mnie i mojej wyspy. A powiem wam 🙂 Wiem, że jestem pieprzonym gepardem…
Transseksualność nie jest czymś, co wydarza się nagle, z dnia dzień. Nigdy nie stwierdziłam u młodego człowieka, nastolatka transseksualizmu, bo zaczął się inaczej nosić, ubierać, bo nagle Zosia ogoliła głowę i brzydzi się damską konfekcją a sandałki zamieniła na ciężkie glany, a Krzysiek przyodział koszulę w kwiaty i pomalował pazury wściekłą czerwienią. Zośka może nie lubić spódnic i to nie oznacza, że będzie chciała zmienić płeć.
Socjopaci są wśród nas, czasami niewiarygodnie blisko, za blisko. To może być nasz bezpośredni przełożony, koleżanka z pracy, sąsiad a co najgorsze… własny partner. Doskonale żongluje maskami w zależności od własnych potrzeb i osobistych interesów. I tak życiowy pasożyt, który nigdy nie pokusił się o rozwojową i stabilną pracę dla społeczeństwa i jej aprobaty może jawić się jako dobry, sympatyczny człowiek, który ma sto milionów masek i powodów usprawiedliwiających nieróbstwo, lenistwo i nieudolność życiową. Poświęca własną energię na szlifowanie technik manipulacji, kłamstwa i wykorzystywanie do granic możliwości, na przykład swojego życiowego partnera, innych ludzi.
Wracam do tematu alienacji rodzicielskiej jako wyrafinowanej formy przemocy emocjonalnej, stosowanej wobec dziecka przez jednego z rodziców. Dziecko będące ofiarą alienacji rodzicielskiej cierpi – NAWET JEŚLI TEGO NIE WIDAĆ czy to w szkole, na podwórku, w szeroko rozumianej codzienności (swoją drogą gro ‚pedagogów’ nie chce dostrzec, tym bardziej wypowiedzieć na głos dramatu jaki dosięga bezbronne dziecko). Alienacja rodzicielska przybiera różnorodne formy – od fizycznego utrudniania i ograniczania kontaktów, przez emocjonalną manipulację, która korzysta ze strachu, lęku i poczucia winy dziecka, aż po prymitywny agresywny szantaż emocjonalny, który zgniata serce i psychikę dziecka. W takiej PATOLOGICZNEJ sytuacji każdy z jej uczestników powinien sięgnąć po pomoc terapeutyczną. Jednak to właśnie dziecko jest tym, na którego ta forma przemocy oddziałuje najdotkliwiej. Wywołuje głębokie rany emocjonalne, ale też w istotny sposób zaburza jego rozwój. POLSKIE PRAWO MOGŁOBY DUŻO LEPIEJ ZABEZPIECZAĆ DOBRO DZIECKA I RODZICA doświadczających alienacji rodzicielskiej. To jednak nie w przepisach tkwi problem, ale w MENTALNOŚCI I BRAKU ŚWIADOMOŚCI SPOŁECZNEJ. Pisząc ten artykuł pragnę przyczyniać się do lepszej rozpoznawalności alienacji rodzicielskiej. Pomogła mi w tym Agnieszka, ale o niej później…
Myślałam co i jak napisać w tym temacie, bo jest to temat bardzo ważny, potrzebny i rozległy. Bardzo aktualny i wielowarstwowy. To co wiem na 100%, jako psycholog, terapeuta, człowiek, kobieta i przede wszystkim matka, to, że… dziecko będzie szczęśliwsze, będzie dużo lepiej funkcjonować jeśli jego rodzice będą mieć dobre życie, kiedy córka i/lub syn będzie widzieć ich życiowe zadowolenie i spokój już po rozstaniu, a zatem i po rozpadzie systemu rodzinnego. Dużo gorzej kiedy rodzice dziecka usilnie trwają w martwej relacji i do tego nasączonej konfliktem, agresją werbalną, złośliwością i wciąganiem małoletniego, wspólnego dziecka w te patologiczne rozgrywki małżeńskie lub jakże wyniszczające milczenie. Ta cisza generuje okrutną przemoc psychiczną jaką można zastosować na drugim człowieku, zwłaszcza dziecku…
Matka też człowiek, to tytuł podcastu Justyny Szyc Nagłowskiej, którego dość regularnie słucham. Napisałabym, że w wolnej chwili, ale raczej w najbardziej optymalnej. Najczęściej gdy prasuje. Autorka tegoż właśnie podcastu szerzy świadome rodzicielstwo. Uważam, że czyni to bardzo umiejętnie i robi kawał dobrej roboty. Słuchając Justyny i jej gości, których zaprasza do dialogu, stwierdziłam, że porusza bardzo istotne tematy związane z ciążą, porodem, połogiem, zarządzeniem gospodarką czasową u świeżo lub mniej świeżo upieczonych matek, ale i tacierzeństwem, samotnością w macierzyństwie, depresją, zaburzeniami nastroju i jego konsekwencjami. Wsłuchując się w te rozmowy, czułam, że dla mnie są to kwestie ważne, nierzadko palące, oczywiste. Podskórnie porządkowałam sobie własną wiedzę w głowie, w sercu i zastanawiałam się czy ma ona u mnie zaiste zastosowanie w codziennej i kluczowej praktyce? Okazuje się, że nie do końca.