O istocie tego komponentu – ludzi wokół nas i ich energii rozmawiam w bieżącym roku bardzo intensywnie z przeróżnymi osobami, osobowościami. Zdanie: ‚to kim się otaczamy ma wręcz największe znaczenie‚ powraca do mnie codziennie w rozmowach, w prowadzonych terapiach, w życiu codziennym. Co się okazuje? Wielu osobom łatwiej przyjdzie zdobycie ośmiotysięcznika w zimie aniżeli zerwanie maski w relacji i pełne otwarcie się na drugiego człowieka. Będzie więc znów o odwadze. Będzie i o mnie i o zmianach jakie zachodzą w moim życiu, kto im towarzyszy i jaka właśnie energia. Będzie dość osobiście, a dawno nie było.
Cofnę się w czasie, o dekadę. Spoglądam w lustro i dostrzegam w nim wyżyłowaną fizycznie dziewczynę, z białym, gęstym irokezem na czubku głowy. Codziennie biegam i wówczas jest to jedyna forma robienia czegoś dla siebie. Jestem już pionierem psychoterapii online w mojej ojczyźnie, która nie lubi innowacji. Podjęcie ryzyka w życiu zawodowym przychodzi mi łatwiej niż spełnienie najwiekszych marzeń osobistych. Jestem w szponach dużych lęków społecznych. Wychowuje córkę i wkładam w to całe serce.
Chciałam podróżować, poznawać świat i przedstawiać go mojemu dziecku. Chciałam jeździć na nartach, chciałam jeździć samochodem, mieć swoje miejsce na Ziemi, o które będę mogła się troszczyć na miarę własnych możliwości. Chciałam być kobietą, chciałam poczuć się kobietą, nie chłopcem. No właśnie… chciałam, chciałam, chciałam i… zarzucałam swoje pragnienia na kołek z napisem: mission impossible . Ten kołek głęboko wbił w moje funkcjonowanie ówczesny partner życiowy.
Nie mam wówczas w sobie otwartości i zapewne odwagi, które pchałyby mnie, do odkrywania takich części siebie samej, których wcześniej nie znałam, o których nie miałam najmniejszego! pojęcia. Nie kochałam wystarczajaco i nie odkrywałam wówczas siebie przed sobą, by wzrastać – indywidualnie, ale i w relacji. Zapamiętałam i to bardzo wyraziście słowa, wówczas mojego kolegi a dziś wroga mej osoby: Beata zobacz jak marnie wyglada Twoje życie. Najwieksza i chyba jedyna atrakcja w nim, to kawa w miejskiej kawiarni. Te słowa były gorzkie i zapewne przejaskrawione, ale niestety definiowały w znacznym stopniu płaskie horyzonty mojego życia osobistego, relacyjnego. Realizowałam się w roli matki i zawodowo. Dawało mi to podstępne poczucie spełnienia i rozmywało obraz partnera życiowego, który skutecznie przycinał mi horyzonty. Jemu wystarczyło sztuczne światło jakie emitował monitor komputera. Ja łaknęłam słońca, dzikiej plaży i piasku nawianego pod wycieraczkę.
Ponoć każdy związek jest jak podróż z kimś dokądś. W mojej podróży, moje potrzeby w sporym zakresie nie spotykały się z potrzebami partnera. Niestety. Były odmienne. Moje potrzeby były etykietowane jako fanaberia. W czasie takiej podróży uczymy się różnych rzeczy o sobie, o tym co lubimy, czego nie lubimy, co jest nam bliskie, a co dalekie. Pochowałam swoje marzenia na wiele lat. Moja miłość do siebie była postrzegana jako narcyzm i pozerstwo.
Ciężko pracowałam i dynamicznie tworzyłam coś naprawdę fajnego w sferze naukowej i zawodowej. Byłam na totalnie przeciwnym biegunie wobec życiowego partnera, który żył na mój koszt chociaż w przekonaniu, że… przecież mnie stworzył. Jak on potrafi tłumaczyć na wszelakie sposoby własne postępowanie, wiem tylko ja. W poczuciu własnej wyjątkowości podarował sobie przywilej takiego zawieszenia. Tłumacząc często i gęsto swój stan, zajmowaniem się pewnym wyjątkowym projektem, który w bliżej nieokreślonej przyszłości przyniesie krociowe zyski.
No, ale po co tym piszę? Po co do tego wracam? Aby właśnie obnażyć prawdę, iż nawet najlepsza terapia, najlepiej dobrana farmakoterapia, największe i zasłużone laury naukowo – zawodowe czy gratyfikacje materialne nie spowodują, że polecisz za swoimi potrzebami, za sobą jeśli obok Ciebie jest ta zła i szkodliwa energia, która podcina Cię na wysokości kostek. To kim się otaczamy ma kluczowe znaczenie.
Jak się wydostać z tego pokoju krzywych luster? Postawić granice każdemu kto ciągnie w dół, kto wciąga w kolejne przepaście (nierzadko bliskim). Należy wręcz desperacko pracować nad własnymi zasobami. Powiedzieć DOŚĆ i chwycić się prawdy o sobie, bo to ona chroni przez manipulacją. Ja uwierzyłam, że jestem głupia, niezaradna i niezdolna do spełnienia swoich marzeń, które miały być złe i niepotrzebne. Definiujące mnie jako narcyzkę. Przyjęłam od ówczesnego partnera, że nigdy nie ułożę sobie życia, że nikt mnie przecież nie zechce bo jestem trudna i niewystarczająca, niezasługująca na szczęście, na miłość, nieodpowiedzialna. Mówił mi to, wpajał kto? No właśnie…
- Przypomniałam sobie kim naprawdę jestem. O tym jaką drogę udało mi się pokonać. A bałam i boje się niemal wszystkiego. Tak mam przez przeszłe doświadczenia. Nie oznacza to, że zrezygnowałam z sięgania po najgłębsze, największe nawet jak mocno już zakurzone pragnienia. Strach, lęk nie wyklucza mojej siły w każdej postaci. Przypomniałam sobie jak odważną osobą jestem. Nieważne, co ktoś o mnie myślał, myśli, mówił, mówi. Dostrzegłam osobę, którą faktycznie jestem.
- Uznałam, że to, co dobre w moim życiu, należy mi się. W chwili, której zaczęłam myśleć o sobie, bez tego całego krygowania się i poczucia winy, stał się momentem oderwania od ówczesnego partnera życiowego i tego impasu. Tak naprawdę on sam się ewakuował kiedy wytrąciłam mu z rąk wysłużoną broń, czyli działania oparte na kontroli. Mój były partner posiadał nieodpartą i typową chęć posiadania zawsze racji (często z oczekiwaniem jej przyznania). Narzucał mi swoje poglądy i wpierał mi je natrętnie. Towarzyszyła mi ciągła krytyka, obwinianie mnie, przerzucanie odpowiedzialności. Wszak to ja byłam winna jego problemom i życiowej niezaradności. Izolowana od bliskich, od znajomych abym nie sięgała po jakąkolwiek pomoc, po wsparcie. Postawiłam granicę. Jej fundamenty do dziś prowokują na szczęście już odległego i byłego partnera do przedstawiania siebie jako ofiarę, która ma prawo sięgnąć po najgorszą broń z możliwych, bo już nic innego nie działa. A ja odżywam w ekstremalnie szybkim tempie, z dala od jego osoby i energii, manipulacji. A gdy tylko poczuł, że rosnę, że mu się wymykam miał już upatrzoną kolejną osobę, z którą zapewne tworzy relacje w oparciu o powielanie tych samych zachowań.
- Spotkałam na nowej drodze wiele osób, które mnie zawiodły. A ja ich. To głęboko ludzkie. Nie jestem w stanie funkcjonować bezkolizyjnie w różnorodnych relacjach. Tak po porostu jest. W relacjach, zwłaszcza tych bliskich, nie da się uniknąć pewnej dozy rozczarowania, cierpienia, zranienia czy niezrozumienia. Nie może nie być różnic indywidualnych! Przecież świat niebyły wówczas trójwymiarowy. Nigdy nie chciałam nikogo usilnie zmieniać, ale też wiem, że nigdy nie obetnę sobie języka w imię dobrej atmosfery. Potrzebowałam zrozumieć siebie, swoje potrzeby i emocje, motywacje i mówić o nich głośno bez względu na to, co powiedzą lub pomyślą inni. Tak właśnie działa spotkanie z prawdą. Tak się jest naprawdę.
- Poznałam miłość mojego życia. Taką, o której śniłam, ale wiecie wydawała się nierealna, poza mną i moim poczuciem własnej wartości. Miłość z najpiękniejszych snów. Wzięłam ja w ramiona i pragnę nieść przez cale życie. Taka miłość daje skrzydła ze stali.
- Dałam sobie prawo do tego co największe, najpiękniejsze, najlepsze dla mnie, co duże. Tylko w tym, co naprawdę duże i na maksa, kryje się pełna okazja na fajne życie. I to nie jest narcystyczne.
- Żyje tym swoim życiem.
- Zwiedzam świat z moimi ulubionymi ludźmi na świecie. Pokazuje ten świat mojemu ukochanemu dziecku wraz z Jej Tatą. To najpiękniejszą eksploracja.
- Wybieram siebie. Zawsze. To jedyny słuszny wybór.
- Jestem ultrakobieca.
- Jestem aktywna.
- Życzę wyłącznie dobrze mojemu byłemu partnerowi.
- Jeżdżę na nartach
- Jestem kierowcą.
Impossible is nothing.
Jaka jest różnica pomiędzy jednym z moich ulubionych filozofów Sorenem Kierkegaardem a Beatą Onichimowską,a może co tak naprawdę Ją łączy z tym niezwykle ciekawym duńskim uczonym?
Jak się okazuje pomimo tego, że jest kobietą wprost ujmując z XXI wieku,a czego trudno nie dostrzec w Jej sposobie bycia,obycia, wyrażania siebie,to paradoksalnie Jej wyrazista nowoczesność odnajduje się dwa wieki temu wstecz…
To przecież już wówczas wtedy Kierkegaard stwierdził, że „niemałej odwagi wymaga ukazanie siebie takim jakim się jest naprawdę…!”. Zatem minęły dwa wieki,a Jego myśl wciąż jest żywa. Życzę Ci Beato,aby nigdy nie zabrakło Ci tej odwagi.
Dziękuję ❤️
Kto jak nie Ty! Zmieniłaś swoje życie i mnóstwa innych osób dookoła, i w tym Nasze ❤️ Można czerpać garściami inspirację jak zadbać o siebie, jak zawalczyć o swoje marzenia, jak żyć by być szczęśliwą! Kocham❤️