Korzystałaś z botoksu? Przeczytałam ostatnio takie pytanie na socjalmediowym profilu niejakiej Natalii, którą osobiście i regularnie podglądam, cenie za styl noszenia się (a tak poza tym nie do końca wiem kim jest). Było to pytanie zadane przez jakiegoś Jej zapewne followersa w zorganizowanej przez Nią samą aktywności typu: zadaj mi pytanie, będę odpowiadać (Q&A). Odpowiedź zdawała się dla owej Natalii oczywista i jasna jak słońce, a dla mnie zaskakująca: no jasne, że tak. Uważam, że mądrze podany, w małych ilościach, w dużych odstępach czasu, może wyglądać Ok. Dlaczego to zdanie mnie zaskoczyło? Bo ceniłam tę kobietę za subtelną naturalność. Czy wyglada ok? Dziś tak, ale dla mnie raczej produkuje kolejne siostry ksero. Czy w ogóle istnieją jeszcze kobiety, które nie majstrują przy twarzy medycyną estetyczną?

Czy ja mam zamiar się strzelić? Przecież mam zmarszczki.

Czy mam zamiar powiększyć sobie usta? Przecież nie mam pełnych, a wąskie.

Czy mam w planie powiększyć lub podnieść sobie cycki, po długofalowym karmieniu dwóch córek i z uwagi na wiek? Przecież już nie są takie takie jędrne i sterczące. Przecież mam 42 a nie 22 lata.

No tak. Mogę się poprawiać w sposób nieograniczony, do oporu i jeszcze, jeszcze dalej. To zapewne uzależnia, wciąga i zasysa. Mogę tez zerkać w lustro i zadać sobie fundamentalne pytanie: co tak naprawdę koryguję, poprawiam, ulepszam? Czy implanty, wypełniacze wszelkiej maści i zabiegi estetyczne uleczą  moje kompleksy, kulejące poczucie własnej wartości. Czy poddając się obróbce ze skrawaniem poczuje się wystarczającą i wartą miłości? Czy toksyna botulinowa uleczy moje rany, wypełni moje pęknięcia? NIE. Współczesny świat oferuje spektakularne ingerencje w fizyczność. Możemy wyglądać inaczej. Możemy przestać przypominać siebie.

Słyszę te tyrady społeczne: kocham siebie, kocham i akceptuję swoje ciało. A to taki bull shit, za przeproszeniem! Ania będąca żoną znanego piłkarza, motywuje Polki do zdrowego, naturalnego!  trybu życia. Uwielbia i absolutnie akceptuje swe ciało, ale przy okazji, regularnie i systematycznie oddaje twarz eliksirom młodości, wszelakim korektom i zrobiła se cycki oraz nos, nie będzie za to przepraszać. To były najlepsze decyzje jakie podjęła. Wszak jej ciało, to jej marka i wizytówka w jednym.

I słyszę, niemal zewsząd,  te monologi o miłości własnej, do własnego ciała, do siebie Tymczasem te same głosy, lecą to ciało ulepszać, obstrzyknąć, zalepić i wypełnić, dokonać korekty. Po co? Aby spojrzeć na siebie łaskawszym okiem, ze zwiększoną akceptacją?! Jaka to piękna miłość. Miłość warunkowa. Kocham, bo mam proste, gładkie  czoło i zrobioną pierś, bo stara była okropnie brzydka, w mojej głowie.

Tak się właśnie kochamy. A co próbujemy maskować? Na tych naszych twarzach i w tej naszej fizyczności? Tak naprawdę? Niską samoocenę, niepewność, wstydliwość, permanentne poczucie bycia człowiekiem nietrakcyjnym, wrażliwość, delikatność, własne doświadczenia i po prostu to, ile mamy naprawdę lat. Bo tak się właśnie kochamy. I to nie dotyczy wyłącznie kobiet. Nie dziś. Połamiemy dwa żebra, powyrywamy ósemki, pościskamy, wygładzimy, zalepimy, powiększymy i obstrzelamy, potniemy i wymodelujmy nasze ciało. Oczywiście z miłości do siebie. Prawda?

Dlaczego moje ciało ma mi nie wystarczać? Wzbudzać moja niechęć, niezadowolenie? Czy ktoś mnie zapyta jaka jest moja motywacja i emocje kiedy umawiam się na kolejne spotkanie z medycyną estetyczną, mniej lub bardziej inwazyjną? Ostatnimi czasy robiłam paznokcie u niespełna trzydziestoletniej dziewczyny, która miała już zrobione cycki i była za pan brat z botoksem i innymi specyfikami korygującymi urodę. Bardzo polecała. Była wręcz zszokowana, że ja nie korzystam z dobrodziejstw chirurgii plastycznej czy szeroko pojętej medycyny estetycznej. Przecież jestem stara. Zapytałam Jej:  dlaczego powiększyłaś sobie piersi i to do tak niebotycznego rozmiaru? Bez najmniejszego namysłu odpowiedziała: kiedy jak nie teraz? Poza tym miałam bardzo nieładne piersi. Zapytałam Jej, czy ma może zdjęcie typu przed i po swojego biustu? Miała. Miała tez piękne naturalne piersi. Już nie ma. Ale bardzo poleca.

Od czego ucieka taka młoda kobieta? Za czym podążą? Czy ma takie wzorce? Czy będzie potrafiła się zatrzymać? Samodzielnie? Pochylić nad własną psychiką, nie ciałem. I, być może nad tą wyrwą w sercu i głowie, której żaden botoks jeszcze skutecznie nie wypełnił.

Nie poprawie se cycków.

Nie powiększę sobie ust na wzór pontonu.

Nie wyprasuje se czoła.

Nie skoryguje bruzd wokół ust.

Nie poprawie se brzucha.

Będę się starzeć.

Z klasą.

Moje ciało wygląda dokładnie tak jak ma wyglądać. Lubię o nie dbać, pewnie. Stylem życia. Aktywnością, nawykami żywieniowymi. Jest w nim boska rysa, jakże fenomenalna i niepowtarzalna, której nie śmiem dotykać. Taka się urodziłam i taka pozostanę. Granica dbania o siebie po postu powinna być zdrowa. Przekraczanie jej, to forma uzależnienia, o którym nadal mówi się zbyt mało.

Weź nie młodniej, weź się starzej

 

Opublikuj: