Dowiedziałam się, że:

miłość jest ciszą w kwestii słów, deklaracji, wyznań i zapewnień. To czasownik. Miłość się robi nie omawia (nie gadaj – pokaz mi!). Miłość zawsze tu była. Nie trzeba jej wyczekiwać, szukać i tropić jej. Jest obecna w Twoich białych zębach gdy obnaża je uśmiech. Osiada w Tobie, gdy jesteś z siebie dumna, gdy stajesz za sobą nawet gdy nikt inny tego nie uczyni. Właśnie ta miłość zrekonstruuje Twoje serce nawet gdy ktoś zrobił z niego tatar. To odwaga do jednego i  słusznego wyboru, zawsze siebie. To decyzja o poszukiwaniu i pozyskiwaniu pomocy, wewnętrznym przyznaniu się, że z jakiegoś powodu nie jesteś szczęśliwy/a. To zmiana. To wybaczenie i dostrzeżenie w sobie wojownika/wojowniczki a nie ofiary. Miłość, to próbowanie jeszcze raz i jeszcze raz gdy się nie udało. To wolność w relacji.

Odkrywałam, że:

warto i należy odpuszczać ludzi, wypuszczać ich ze swojej przestrzeni, ze swojego kawałka. Nie mam wpływu na uczucia innych ludzi. Cudze odczucia i uczucia, to cudze uczucia i odczucia. Nie zapominam o tym, by w danej relacji monitorować siebie, własne emocje i motywacje. I sprawdzać jak ja się tutaj w ogóle czuję?  Czy mi dobrze? Czy to jest w ogóle ten człowiek? Czy to jest ktoś kogo potrzebuję? Odpuszczać ludzi nie jest równoważne z gilotyną danej relacji czy doszczętnym paleniem mostów za sobą. To raczej podążanie we własnym, naturalnie obranym kierunku, kroczenie swoją ścieżką. Nie obarczajmy się! Myślę, że każdemu człowiekowi rozleciały się jakieś relacje. Mniej lub bardziej intensywne. Jeśli spotkałam, spotykam człowieka, który patrzy w innym kierunku, podąża w innym kierunku, to choćbym stawała na rzęsach – nie zmienię tego. Nie da się zmieniać innego człowieka. Jest jaki jest. Jeśli traktuje mnie nie do końca fair, to nazywam to sama przed sobą, sama dla siebie. Zostaw ludzi z tym co ich!

Wiem, że:

the fun is NOW! proszę Państwa. Szczęście jest proste. Moja znajoma użyła niedawno tegoż określenia na swoim profilu społecznościowym okraszając nim własne zdjęcie. To ciekawe zjawisko gdyż… właśnie Ona, właśnie od wielu lat funkcjonuje ‚tuż za rogiem’ swego życia. Miliony planów na miliony lat i cele, cele, cele! Tak naprawdę bardzo dużo z nas jest niemal uzależnionych o samego celu – tej krainy spełnienia i szczęśliwości, którą dotkniemy, osiągniemy ‚pewnego dnia’. Problem polega na tym, że kiedyś nierzadko ląduje w folderze nigdy lub za późno. Czas ma głęboko w dupie nasze plany i cele. Mija i nie wraca. Z takim podejściem prawdopodobnie wkurwiałam moją znajomą, która kolejny raz ulotniła się z naszej relacji bez uprzedzenia. Poszła w pizdu. Czym irytowałam moją koleżankę? Odmiennym lajstajlem, który krąży wokół tu i teraz? Przekonaniem, iż wkład pracy własnej jest istotniejszy niż cel, niż sukces? Life is a short trip. Enjoy it.

Do tego wszystkiego:

nie spoglądam  w przeszłość, a z pewnością nie z jakąś wybitną częstotliwością. Spowija ją wyraźna mgła niepamięci i nie chodzi o jakikolwiek mechanizm obronny, wyparcie itp. Po prostu zapominam. Nie składuje urazy od zmierzchu do świtu. To chyba wydłuża życie? A z pewnością poprawia jego jakość. Nie znam uczucia nienawiści do drugiego człowieka. Obcy jest mi długofalowy, wewnętrzny żal w moim wnętrzu, który się zadomawia i rozrasta. Czuje się zdrowsza i szczęśliwsza bez takiego zabarwienia. Myślę, iż takim podejściem wobec rozczarowania drugim człowiekiem skutecznie pokrzyżowałam (nie raz i nie dwa) misterny plan dewastowania mojego spokoju czy energii życiowej. Ilość mojej energii, jej moc i siła rażenia, czasem mnie zaskakują i lekko przerażają. Kasia Starowicz (mój człowiek!) odpowiada na to krótko, zwięźle i bez zastanowienia: nie bój się, dziękuj i proś o więcej. 

Obserwuję, iż:

spaceruję w opozycji do permanentnego urazu dla mojego postępowania/słowa, którym kogoś zraniłam (przyznaję, nie obcinam sobie języka w imię dobrej atmosfery). Bezpowrotne zrywanie kontaktów to chleb powszedni w relacjach. Rozczarowanie, które skrupulatnie i długotrwale karmi człowieka do przesytu, do porzygu. Amba Fatima. Było i ni ma!, to znak moich relacji. A może chodziło/chodzi o ból dupy? Wszak wszyscy zazdrościmy, tylko nie chcemy się do tego przyznać. Znacznie gorsze od samej zazdrości jest udawanie, że to uczucie jest nam obce. Poczucia zazdrości doznajemy wobec wielu spraw, nie tylko w miłości. Cierpienie, złość, smutek i zazdrość są częścią życia. To niewygodna prawda o nas – ludziach. Zrozumienie ich mechanizmów może spowodować, że nauczymy się sobie z nimi radzić, ale nie przestaniemy ich odczuwać. Nie umiesz się przyjaźnić z kimś radosnym, ogarniającym to zagmatwane życie? Nie potrafisz kochać i życzliwie kibicować. Ulatniasz się? Znikasz? Wyparowujesz? A może atakujesz? Co Ci odpaliłam, że się odcinasz? Co Ci wyciągam, że stajesz się nieprzychylny? Nie lubisz już mnie? A ja idę Ci w służbie. Przyniosłam Ci całkiem realna szansę na kontakt ze sobą, Twoimi rysami i pęknięciami. Stań naprzeciw tego.

prawdopodobna przyczyna mowy wycofania lub gniewu:

można tak bardzo nie lubić siebie samego. Nikt nie jest w stanie wypełnić tej mrocznej wyrwy niechęci wobec własnego JA. Wyrwy, którą z uporem maniaka kopiesz i pogłębiasz. A prawdziwy Ty mieszka w jej odmętach. Jeśli jesteś zrozpaczony samotnością jaka osiadła w Twoim życiu, to myślę, że warto poszukać przyczyny epidemii osamotnienia? Tak wiele osób o tym mówi, wręcz krzyczy i pomimo faktycznej determinacji nie wychodzi nam kolejna, bliska relacja, miłość. Kogo szukasz?  można zapytać, na przykład kobiety, odpowie ona jednym tchem: mądrego, silnego, zaradnego, dojrzałego, odważnego, wrażliwego, szlachetnego i pogodnego człowieka. I wiecie co? Pełno takich! Jak? Gdzie? Dlaczego nie spotkałam dotychczas takiego? Sposób na odnalezienie i budowanie, szczęśliwej i satysfakcjonującej  relacji jest prosty: jeśli chcesz spotkać mężczyznę, człowieka tak hojnie obdarzonego cnotami, które wymieniłaś, to… najpierw musisz je rozwinąć w sobie. I znowu o lubieniu, szanowaniu siebie samego, tak. Wszak złoto ciągnie do złota. Zainteresuj się, czego Ci brakuje, nabywaj i rozwijaj te kwalifikacje i cechy, których poszukiwałeś dotychczas w innych. A jeśli to zrobisz, a jakim zrządzeniem losu nie spotkasz miłości, tego idealnego człowieka, to i tak będziesz czuła, że właśnie go spotkałaś. Wracamy, tym samym, do pierwszego akapitu tego wpisu, miłość zawsze tu była

I coś jeszcze o czasie…

Czy dotarłam do roku życia, w którym zaczęło robić się za późno? Czy odliczam drzwi w amfiladzie pokoi,  które już przekroczyłam? A może nadal zastanawiam się, co jest za tymi, które pozostają zamknięte? Czy nadal noszę w sobie to zaintrygowanie i gotowość odkrywcy? Z pewnością, od kilu lat wędruje do przodu. Zachowuje się jakby czas nie upływał, co często właśnie wkurwia ludzi, w tym moich rówieśników. Obecność w życiu przynosi ukojenie. Stoję przed nie lada wyzwaniem i nauką, chciałabym bowiem odkrywać i poznawać czas w zwolnionym tempie, uważnie, który daje poczucie kontaktu z człowiekiem, obrazem, dźwiękiem, sobą. To z pewnością nie jest zmarnowany czas! Mówi to człowiek, który goni, ale świadomie spogląda w kierunku slow time. Czas wolny to olbrzymie zadanie. Odpuszczenie umiłowanej kontroli oraz zaakceptowanie, iż nie dysponujemy nią (niemal wcale), przyniesie sporą dozę obawy, ale i wolność. Dostarczy sporą trudność, ale i frajdę. Nie wyczuwacie, że moment akceptacji, iż nie mamy większego wpływu na nasze losy, to czas, w którym będziemy mogli wieść, po prostu fajne życie. Skupić się na tym, co tu i teraz, a nie ma co ukrywać, że trwanie i obecność w tu i teraz wychodzi nam kiepsko. Mój kolega Wojtek powiedział, że inteligencja pomoże nam to dostrzec. Mądrość przyjąć…

 

 

Opublikuj: