Te wygięte w podkówkę, wiecznie zdegustowane usta, to pełne dezaprobaty kręcenie głową przy każdym wypowiadanym zdaniu. Ten ton – zniecierpliwiony i pouczający, te westchnienia, te oczy dyskretnie wznoszone w górę. To ‚wiem lepiej’ wyrażające się każdym gestem. Jej mantra brzmi: ‚ja bym!’. Jej credo: ‚pouczę was’. Jej cel: wykazać, że cudze wybory życiowe, wiedza, gust, pomysły, poglądy itp. są do dupy…
Powyższe słowa znalazłam w felietonie Pauliny Młynarskiej z grudnia 2019 roku oraz w jej najnowszej książce, pod tytułem: ‚Okrutna jak Polka’. Czytając je, odczuwałam namacalnie jak intensywnie i często jestem obciążana taką dezaprobatą ze strony drugiego człowieka, nierzadko i niestety drugiej kobiety. O zgrozo! bliskiej kobiety! O zatrważająco zgrozo! sama potrafię wejść w rolę ‚wiem lepiej’ i ciągnąć inną kobietę, człowieka w ten beznadziejny i obciążający dół. Znasz to? Mam tak samo jak Ty! Co mnie pomaga i często ratuje? Wyłapuje moment kiedy wychodzi ze mnie imperium Mamoniowej. Potrafię przyznać się do błędu, do słabego zachowania. Kiedy trzeba – przepraszam. Najlepiej jednym słowem, bez didaskaliów. Jak pisze dalej Młynarska warto (zgadzam się!) przepraszać za coś bezwarunkowo. Czyli jak? Czyli krótko! Przepraszam i… kropka. Pisząc to, uzmysławiam sobie jak rzadko ktoś mnie po prostu, krótko i na temat, bezwarunkowo przeprosił. Mnogo, gęsto i często, bywam za to torpedowana przeprosinami, które maja mi dopierdolić jeszcze bardziej. Takie ‚przeprosiny’ nie maja nic wspólnego z ukojeniem mojego zranienia. Jątrzą powstałą ranę. Przepraszam, ale…
Wrócę jeszcze do chyba naczelnego natręctwa Polek w postaci niekończących się porad, pouczeń i umniejszania wartości innej/drugiej kobiety. To jakaś zaraza, która kompulsywnie szerzy się wśród nas. Co powoduje zdanie, które nagminnie i natrętnie rozpoczyna się: ja bym? Wyniszcza i to jakże skutecznie, dewastuje i depta zarazem, blokuje relacje miedzy ludźmi. To jak trucizna, która zatruwa relacje i stoi na straży braku ich najpiękniejszej realizacji, pogłębienia. Tak, te dwa krótkie wyrazy w kaburze polskich kobiet: ja bym uniemożliwiają nam, kobietom, bycie naprawdę blisko ze sobą.
No bo zastanówmy się na chwilę… jaki jest prawdziwy rdzeń tych nieskończonych dobrych rad i wskazówek, o które żadna z nas w danym momencie nie prosi? Otóż, pierwsze z brzegu: jestem lepsza! mądrzejsza! Bardziej doświadczona i kompetentna, wystarczająco dobra – nie to co ty! I kolejne, dalej idące: jesteś słabsza, słaba, słabiutka i nieco gorsza, niewystarczająca, nie radzisz sobie, nic nie wiesz, nie umiesz, jesteś taka żałosna. Look at me! pouczę cię! A WYPIERDALAJ!
Psychologowie od lat biją tu na alarm! aby uważać na to kim się otaczamy i co to otoczenie do nas mówi, jak mówi. Jakim językiem, czy przypadkiem nie wyżej wymienionych kompulsji?! Niechciane porady i wskazówki i ten cały kompulsywny instruktaż są formą przemocy, która nas dociska, dobija, dociąża i podcina. Zamiast zapytać: jak/czy mogę pomóc? wypowiadamy, najlepiej z imperatywem kategorycznym: ja bym zrobiła tak…
Czasem mam wrażenie, że gro kobiet w naszym kraju nie potrafi funkcjonować bez tego żałosnego poradnictwa. Dlaczego tak się dzieje? Tu już należy sięgnąć głębokiego dzieciństwa polskich kobiet, zapewne wielokrotnie korygowanych, pouczanych, sztorcowanych, zawstydzanych, ruganych i wyśmiewanych przez swoje matki, babki i prababki. Są jak podniszczone już walizki. Ile w nie włożono, tyle współcześnie wyciągają. A niechciane podarki zamiast wyrzucić, pielęgnują. Nie potrafiąc inaczej? A czemu nie? A wypierdolmy (próbujmy!) ten niechciany posag rodzinny i próbujmy uciszać w nas ciocię dobrą radę! aby dostrzec inność i pokochać ją. Why not?
Skomentuj