Dawno nie pisałam o relacjach! i zapewne 🙂 ku przerażeniu mych osobistych i zaprzeszłych relacji, a raczej co poniektórych męskich jej uczestników coś napisze. Zapinamy pasy drodzy państwo! (serdeczny uśmiech).
Jak już dobrze wiemy (a jak nie wiemy, to właśnie się dowiadujemy), wszystko co dobre, lepsze i najlepsze, najpiękniejsze, najważniejsze w naszym życiu zaczynaja się wówczas kiedy spojrzymy na siebie, zauważymy siebie, wyciągniemy do siebie dłoń i damy sobie zgodę, właśnie na siebie samych. Już przecież Jung powiedział: świat kiedyś zapyta cię kim jesteś, jeśli nie będziesz wiedział, świat ci odpowie. I uwierz mi! zrobi to za Ciebie! nie weźmie jeńców w swej odpowiedzi jeśli po naszej/mojej stronie usłyszy dźwięk milczenia. Bardzo łatwo przyczepi etykietę, bo na to właśnie dajemy przyzwolenie kiedy nie potrafimy albo nie chcemy skomunikować się w odpowiedzi na pytania kim jestem? czego chce? gdzie zmierzam? gdzie chciałbym/chciałabym zmierzać? Znów będzie o odwadze, tak. Trzeba odwagi aby zaakceptować w sobie ten sały syf jaki do siebie dopuściliśmy (pewnego razu), jakiego bywaliśmy architektem i twórcą. Złe wybory, cały bagaż kompleksów jaki ze sobą tu przytargaliśmy, toksyczny egoizm (nie ten zdrowy), krzywdzenie innych, krzywdę wyrządzoną samemu sobie. Znasz to? Mam tak samo jak Ty!
Kiedy pobędziemy ze sobą i polubimy to, wcześniej czy później pojawi się temat relacji. Tej drugiej osoby w naszym życiu. Z pewnością brakuje nam w tym właśnie momencie – samotności, wiary i cierpliwości, odwagi też. A szkoda! Najpierw zawiązujemy (powinniśmy!) właśnie relacje ze sobą, aby móc być dla kogoś, dla drugiej osoby. Kolejność absolutnie nie przypadkowa! Trust me! No, ale dobra! Dużo jest słów, opowieści o tym jak trudno wyjść z toksycznej relacji. A czy ktoś w ogóle mówi o tym jak ciężko jest otworzyć się, podjąć próbę budowania normalnej po tej toksynie jaką do siebie dopuszczaliśmy?! Baaardzo warto jest pracować nad sobą, nie nad kimś. To sensowna praca, która przyniesie adekwatne plony. Nie zmieniajmy kogoś, jeśli już to spójrzmy na siebie. Czasem to walka, ale jedyna taka, którą można wygrać. Zgoda na siebie, to zgoda na innych. I chociaż to wszystko może wydawać się niesamowicie trudne, bo nierzadko jesteśmy… zdewastowani emocjonalnie i po brzegi własnej wytrzymałości pełniutcy lękiem o jutro, to istnieje jeden najważniejszy, jakże istotny wybór, który mnie nigdy nie zawiódł, nie rozczarował: wybieraj siebie. Zawsze.
Kiedy rozmawiam z ludźmi (także i oczywiście z pacjentami), zarówno kobietami jak i mężczyznami, na temat ich problemów relacyjnych, na czoło przebija się koncentracja na partnerze. Nie na sobie, nie na swoich odczuciach, schematach i zachowaniach. Dostrzegam (nagminnie) ten przejaskrawiony, wyrazisty i oskarżycielski palec. Surowo i uparcie wymierzony w drugą osobę. Nierzadko i natrętnie chcemy ją zmienić. Wierzymy (nierzadko ślepo), że wówczas osiągniemy szczęście i sięgniemy po złotego graala relacji międzyludzkich. Nic bardziej mylnego. Nic bardziej żałosnego. A co gdybym zadała następujące pytanie: czy trudności z jakimi boryka się relacja, to zaiste trudności relacji? A może twoje? To nie związek należy przeobrażać, zmieniać, a siebie. Reakcją na takie pytania, zdania jest najczęściej dosadna negacja a nawet agresja. Podróż jaka majaczy w tle tego pytania, ale i niepowodzeń w życiu osobistym może nas skutecznie jeżyć i motywować do torpedowania osoby, która to pytanie zadaje, prowokuje wszak do owej podróży. Jakiej? W głąb siebie, w poszukiwanie siebie samego. Na horyzoncie majaczą i zmiany, na które możemy nie czuć się przygotowani. To co? Warto wszystko rzucić i wypierdolić w Bieszczady? Czy potrzebujemy Bieszczad? Dla mnie to przede wszystkim symbol zatrzymania toksycznego tempa otaczającej nas rzeczywistości i stworzenie przestrzeni na kontakt ze sobą.
Pierwszy krok w stronę innych powinien poprzedzać krok ku sobie. Co u mnie słychać? Oddaliłam się od siebie na dwa dni czy dwa lata|? Nałożyłam kiedyś na siebie lepszą wersje siebie, z masą wymagań i norm estetycznych, ale i moralnych niczym chomąto. I tak dreptałam mozolnie ku spełnieniu, szczęściu i oazie spokoju. Docierałam tymczasem do frustracji, napięcia, smutku i stresu. I co? Brnąć? tonąć? Wielu z nas się nie zatrzymuje. Dlaczego? Bo społeczeństwo się wypowie? Tak, ludzie będą gadać chociaż mogliby się dławić zlotem. Najsmutniejsze jednak jest to, że dobrowolnie i dalej! dźwigamy to pieprzone chomąto, ludzie nawet nie muszą nic mówić. Sami pętamy sobie zwoje mózgowe, serce i dłonie. A przecież możemy pomalutku, krok po kroku i na swoje tempo wrócić do siebie… Możemy świadomie odrzucić to zaprzęgowe jarzmo i wypowiedzieć 3 litery, które pomogą skutecznie wygrać nam wojnę o siebie. N-I-E. Jak słusznie dostrzega Katarzyna Nosowska, można wygrać najważniejszą wojnę w swoim byciu i życiu, mając tylko te trzy litery w kaburze. Jest to wojna, która wcześniej czy później i po prostu warto! stoczyć. Wojnę o siebie. I jak dalej mówi Nosowska: interesuje nas tylko NIE wynikające z troski o siebie, z czułej dbałości, z chęci bycia najnormalniej w świecie uczciwym wobec siebie. I proszę pamiętaj, że masz do tego prawo. Po prostu uwierzyliśmy , jeszcze będąc dziećmi, że prawa nie mamy. Nie bój się. Jesteśmy dorośli.
Skomentuj