Właśnie wróciłam z ukochanych szlaków rowerowych, które z zaciekłą wręcz! przyjemnością przemierzałam, przecinałam wraz z ulubioną! rodziną. Muszę Wam powiedzieć, że te austriackie i alpejskie wiochy, to jest ABSOLUTNIE mój klimat. Muszę Wam powiedzieć, że moja niespełna dwuletnia córka podziela naszą wspólną – małżeńską fascynację oraz te nasze rowerowe wojaże i zajawki wszelkiego rodzaju. Muszę Wam powiedzieć, że to jest takie moje spełnione duże, niemniejsze marzenie życiowe. Taki styl bycia, życia i ogólnego funkcjonowania. A owe duże i największe! marzenie zasponsorował mi Marcin, bo naprawdę! bardzo wiele zależy od tego właśnie!, z kim współtworzymy codzienność. Muszę Wam powiedzieć, ze wiem o czym mówię, piszę.

A ledwo wróciłam z alpejskiego szlaku, rozpakowałam manele i… usiadłam w ten raczej upalny dzień na tarasie i zaczęłam pisać, bo od kilku dni chodzi mi po głowie, galopuje po sercu i dudni w żyłach myśl, która urodziła się na mojej ostatniej praktyce jogi i medytacji. Jakoś pragnę mieć tego zapis! Więc jestem. Owa myśl jest tytułem mojego, tegoż wpisu. W jakiś sposób jest on inny niż wszystkie, bo pisany niedbale, bez większego namysłu, niepoukładany…

Nie ma czegoś takiego jak wampiryzm energetyczny… wypowiedziała podczas medytacji Aleksandra, która ją prowadziła w czerwcowy poranek. A jak wypowiedziała ową myśl, to przyjęłam ja do mózgu, serca i tych żył moich tętniących jak dobrze mi znanego, ukochanego członka rodziny. Poczułam, że tak jest! Po prostu. Pomyślałam instynktownie i spontanicznie, że gdyby  każdy kogo dotychczas brałam za pożeracza mojej energii (bez podziękowania za ten posiłek) oddalał się z tą bezcenną cząstka mnie samej, już dawno by mnie nie było na tym padole! Bo naprawdę, oj uwierzcie mi! napotkałam na swojej ścieżce zatrważająco – imponująco  sporą liczbę d z i a d e r s ó w damsko – męskich! Nie byłabym w stanie regenerować tych ton, niby pożeranej energii własnej. Życie jest stresujące w swojej codzienności, do tego dziadres na każdym rogu, który pragnie mnie dotknąć, poznać i posilić się. Oczywiście bez wzajemności. Towarzyszyła mi też swojego najtrudniejszego czasu samotność i problemy w życiu osobistym, wymagająca aktywność zawodowa, błędy i potknięcia. A niespożytą energię zaiste! miałam od kiedy sięgam pamięcią. A że niejako nie jestem superbohaterką rodem ze ‚Stranger Things’, to oznacza jedno… nie ma kogoś/czegoś takiego jak wampir energetyczny. Just like that!

Podejrzewam, iż myśl negująca istnienie negatywnej energii jaka może płynąć strumieniem od drugiego człowieka w naszym kierunku stanie się raczej kontrowersyjna i niepopularna, ale jest moja i dziele się nią ze światem zewnętrznym. Wujaszek Google na moje pytanie: czy istnieje ktoś taki jak wampir energetyczny? nie był mi w stanie udzielić odpowiedzi. Zatem! Co nam daje istnienie wampirów energetycznych? Pomyślałam o tym, już i oczywiście! w dniu tej mojej medytacji z Aleksandrą i odpowiedź nasunęła się naturalnie, spontanicznie i młodzieżowo: ludzki twór w postaci wampira, który rzuca się na nasza życiową energię daje nam masę wymówek, usprawiedliwień i powodów do… no właśnie czego? Myślę, że spowolnienia życiowego, skrótów i ucieczek do beznadziejnej strefy komfortu. A strefa komfortu jest antytezą odwagi życiowej. Cóż… każdy w życiu ma to, na co się odważy. Prawda? Dużo łatwiej jest wcisnąć się w rolę ofiary wampirów energetycznych i zawinąć do swojej może beznadziejnej, ale jakże dobrze znanej i bezpiecznej skorupy. Dużo trudniej z roli ofiary jest wyjść.

Sama wielokrotnie sięgałam po rolę ofiary. Pokrzywdzona przez toksyczne osoby/wampiry energetyczne, o ja! bidulka Beatka, które pochłaniały moja energię niczym maszyny ssąco – żrąco – zasysające mnie i moje marzenia, potrzeby. Co ciekawe, moja mistrzyni jogi i medytacji już gdy praktykowałam z Nią, będąc w ciąży i tuż po połogu wypowiedziała swoje/inne myśli, które stanowią rdzeń mojej niejako transformacji! Wspominam jak Aleksandra zareagowała, i co powiedziała na moją narrację, która dotyczyła najtrudniejszych doświadczeń życiowych jakie miałam nieprzyjemność dotykać: a co jeśli to najlepsze co mogło cię spotkać Beata? i kolejny, bezcenny gry zmieniacz!: przestań ciągnąć tego trupa za sobą… 

Mogę powiedzieć, ze wypowiedzenie tych myśli na głos, wobec mnie, mojej osoby i doświadczeń życiowych naprawdę zapoczątkowały solidne transformacje. Wzbraniałam się, wierzgałam nóżkami – pewnie! Ale koniec końców musiałam i przede wszystkim chciałam! przyznać sama przed sobą: nikt nie może odbierać mi mojej własnej energii (i uwaga! Wam tez nie!), bo tak zarządziłam i chuj! Mogę tracić czas i właśnie swoją najpiękniejszą energię życiową na obwinianie innych, sączenie jadu i wylegiwanie się w legowisku ofiary, wiecznie poszkodowanego dziadersa, albo… zarządzić w sobie spokój (pozdrawiam Cię Mariusz serdecznie – ogromnie). Jeśli moja energia wchodzi w naturalne i niemal wszędobylskie interakcje z inną energią, drugiego człowieka. Jeśli nawet grzmi, błyska i słychać namacalne spięcia i ostre wyładowania, to ja mogę to albo przyjąć albo… krzyżyk na drogę. Czy tego nie widać w sposób niemal przejaskrawiony? Czego? Ano, że te wszystkie pseudo wyładowania energetyczne, to triggerowanie nas przez inną osobę? Ona próbuje wywołać w nas te negatywne emocje, prowokuje doznane traumy i nierzadko skutecznie! I można nas odpalić, ale niekoniecznie zawłaszczyć. Nie przypisujmy dziadersom nadludzkich mocy!

Decydujmy ludzie zamiast wiecznie obwiniać i usprawiedliwiać własną stagnację. Działajmy. Nie myślę tu o smutku, bólu jaki niesie żałoba po najgorszych stratach. Wówczas także warto przyjąć ból, wjeść żałobę. Aby z niej wyjść. To adekwatne i zrozumiałe. Nie chodzi o bycie życiowym błaznem. Chodzi o rzeczywistą siłę i odwagę. O czasownik! A miłość to czasownik, to się robi. Trudne? Na szczęście trening czyni mistrza. Liczy się każdy krok we własnym kierunku. A jeśli wydaje/wyda Wam się, że zabrakło, zabraknie cierpliwości i motywacji, a może wiary, siły i wytrwałości? to musiałybyście widzieć mnie!

Jakiś czas temu przeczytałam Małą Księżniczkę i kiedy jeszcze miałam (trochę jeszcze czasem mam) wątpliwości  odnośnie moich nieposkromionych, niepohamowanych i nienaruszonych pokładów energii, to powtarzałam, powtarzam nadal,  jak mantrę słowa bohaterki wymienionej wyżej książki, skierowane do każdej/każdego z nas: dałam jej skrzydła ze stali – to właśnie powinna dawać miłość. Podarujmy sobie właśnie takie skrzydła, bo to przecież chodzi o miłość do samej/samego siebie, a dopiero potem do świata. A jak już musisz wierzyć i przypisywać ludziom nadludzkie moce, to pamiętaj że takim stalowym skrzydłem można nieźle przypierdolić w złe i niecne zamiary.

There is no spoon 🙂

 

Opublikuj: