
Jutro, 23 lutego jest Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją, chorobą, która dotyka 350 milionów ludzi na świecie. Jak pisać o depresji? Cóż… nie jest to łatwe, aby słowem a tym bardziej pismem trafić do osób, które cierpią na zaburzenie, które zatrzymuje człowieka i morduje jego chęci życiowe, siły witalne, emocje i motywacje. Doświadczamy przeróżnych emocji, ale to właśnie smutek jaki otula nas w stanach depresyjnych powoduje zamrożenie, zatrzymanie, zawieszenie człowieka i jego energii życiowej. Nie ma się siły i/lub nie chce się nawet tego, co niegdyś nas porywało, zachwycało. Ba! nie ma się siły i/lub nie chce się nierzadko umyć, wstać z łóżka, wykonywać (a raczej pokonać!) podstawowych czynności wokół siebie. Osuwamy się w czarną otchłań.
Jak często zdaje Ci się, że wiele osób jakie spotykasz w codziennym życiu, a już zwłaszcza w tym wirtualnym jakie intensywnie toczy się w socjalmediach, ma wszystko? Jak często nachodzą Cię myśli, że te osoby są szczęśliwe? Może wyglądają na zachwycone swoim życiem? Jak często spacerując ulicą, rozglądasz się i myślisz: dlaczego ja nie mogę być tak szczęśliwa/y, jak większość ludzi wokół mnie? One nie czują się jak ja, w tej mrocznej czeluści jaka zaciska się wokół mnie! Dlaczego nie mogę być jak oni?!!
Tymczasem właśnie… ONI mają prawdopodobnie tak jak Ty. Cierpienie jest powszechne. Wszyscy doświadczamy bólu. Jeśli człowiek żyje wystarczająco długo, to wcześniej czy później zderzy się z poczuciem zdruzgotania po utracie ukochanej osoby, niekoniecznie w rezultacie utraty życia. Każdy z nas poznał lub pozna ból fizyczny, doświadczył smutku, lęku, strachu i straty. I ja nie uogólniam, naprawdę. Wszyscy posiadamy wspomnienia, które tu i teraz wzbudzają w nas poczucie zażenowania, upokorzenia a nawet wstrętu (także do siebie), wstydu. Człowiek, to nie staw, w którym zawsze można się przejrzeć, który niezmiennie, idealnie, bezbłędnie odzwierciedli rzeczywistość. Ma odpływy i przypływy. I wraki, i zatopione miasta, i potwory morskie, i sztormy, i szmaragdowe wybrzeża, i perły. Ale perły leżą głęboko. Kto z nas nie nosi w sobie bolesnej tajemnicy? Jednocześnie jesteśmy mistrzami zakładania barwnych masek i odgrywania ‚wszystko jest zawsze! w porządku’. Nie jest tak. Nie ma nawet prawa tak być! Dlaczego? Bo człowiek i jego człowieczeństwo zawiera w sobie odczuwanie bólu, w dużo bardziej dotkliwy sposób aniżeli inne stworzenia jakie stąpają po tej planecie.
Ból i cierpienie bardzo się od siebie różnią. Jak zmienić stosunek do swojego bólu? Myślę, że w zastanej dziś rzeczywistości jaką obserwuje jako człowiek i jako terapeuta warto pochylić się nad maskowaną depresją. Istnieje cały wachlarz maskowania cierpienia. Mamy maski bólowe, psychosomatyczne czy psychopatologiczne, behawioralne, zaburzenia rytmów okołodobowych. Pisząc o depresji maskowanej, staje mi przed oczami śliczna, młoda i zrealizowana blondynka. Pewnego dnia opadła wyczerpana na terapeutyczną kanapę w moim gabinecie i schowała twarz w dłoniach, polały się łzy. Zapytana co się stało, spojrzała na mnie oczami pełnymi bólu (chyba nigdy wcześniej nie zobaczyłam tak namacalnego cierpienia w źrenicach drugiego człowieka) i powiedziała zrezygnowana: każdy myśli, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, zawsze zadbana, uśmiechnięta, solidna i zrealizowana, zachwycająca! Mam w swoim repertuarze sto milionów uśmiechów dla każdego. A tak naprawdę jestem psychicznie i fizycznie zrujnowana. Jak mam to zmienić!? Doskonale pamiętam co wówczas pomyślałam i powiedziałam. Przede wszystkim poczułam, że oto mamy przełom, bo ta atrakcyjna kobieta właśnie zdarła zasłonę milczenia. I właśnie tak należy zmienić stosunek do własnego cierpienia! Zaakceptować je. Powiedziałam Jej wówczas: Gosia, jeśli ktoś na przyjęciu, spotkaniu, imprezie zapyta ‚co u Ciebie?’, to może zacznij od odpowiedzi, że… średnio, kiepsko, ciężko, różnie. Od prawdy. Oczywiście, że szczerość w takich momentach jest arcytrudna. Wszak żyjemy w zamerykanizowanym społeczeństwie, w którym jeszcze długo będzie panować przymus uśmiechu, usilnie pozytywnego myślenia i demonstracji własnej siły. Tylko po co maskować, udawać na dłuższą metę?
Propaganda tytanowego człowieka spycha depresję, zwłaszcza maskowaną ku błędnej diagnostyce. Z powodu nieswoistych objawów depresja maskowana zostaje nagminnie mylona ze schorzeniami somatycznymi. Wydłuża się też (jakże niebezpiecznie!) czas, w którym osoba w depresji kieruje swe kroki ku psychoterapii czy też farmakoterapii. Psychiatrzy w naszym kraju nadal budzą głęboki niepokój (postrach?), który zniechęca do stosowania środków farmakologicznych. A szkoda, bo mogą być naprawdę dobrym wsparciem dla procesu psychoterapii. Zdaję sobie też sprawę, że wiele osób po prostu preferuje diagnostykę somatyczną aniżeli związaną z psychiką, zwłaszcza w męskim świecie. Znam te momenty, kiedy kardiolog, który wyczerpał zasób własnej gałęzi medycznej, wreszcie sugeruje pacjentowi konsultację z psychiatrą i psychologiem. Na scenę nierzadko wkracza wyparcie, wstyd a nawet agresja.
Żaden artykuł nie wyczerpie w sposób satysfakcjonujący tematu zaburzeń afektywnych. Warto jednak mówić o depresji by zachęcać do konfrontacji z własnym problemem, na własne tempo. Znajdziemy się wówczas w miejscu, w którym należy dokonać wyboru, którą drogę obrać. Akceptację swojego cierpienia i zaangażowanie w proces leczenia czy może kontrolę i unikanie? Myślę, że wielu z nas wielokrotnie wybrało ścieżkę unikania, by ostatecznie przekonać się o jej małej skuteczności. Unik nie doda siły. Nie chroni lecz zabija . Każdy powinien się o tym przekonywać własnym doświadczeniem życiowym. Nie ma tu presji. Jest za to przestrzeń na drogowskazy, wskazówki – nieprzemocowe, a wspierające i wyrozumiałe. Wierzę, że każdy ma swój moment na terapię. Oby zdążyć, bo…jest później niż nam się wydaje.
Dwie opisane drogi prowadzą w zupełnie inne miejsca. Nie jest tak, że jedną przepełniają problemy, a drugą nie. Nie jest też tak, że jedna zaprowadzi Cię do bólu a druga nie. Obie prowadzą w kierunku trudu i bólu. Jeśli zdecydujesz się na akceptację i zaangażowanie, będzie to droga mniej przewidywalna, mniej bezpieczna emocjonalnie – to raczej droga w nieznane, naturalnie, że rodzi lęk. Ta nowość może sprawiać, że zdaje się być wręcz przerażająca, ale i bardziej witalna! To właśnie tu jest różnica, która polega na tym, że uwalniasz się od swojego umysłu i przechodzisz do życia. Ale i tu możemy i zapewne doświadczymy problemów, cierpienia, a ich częstotliwość i intensywność mogą być jednakowe jak w drodze opartej na uniku – lub nawet większe. Boli nie? ale kurwa żyjesz! Nie zatapiasz się w mentalnej wojnie cierpienia. Życie jest dokonywaniem wyborów. Wybór nie dotyczy tego, czy chcesz czuć ból, czy nie. Sięga raczej tego, czy żyć życiem wartościowym, pełniejszym, prawdziwym – czy nie. Już dość się nacierpiałaś/nacierpiałeś! Czas wyrwać się z niewoli własnego umysłu, zapewne w asyście potężnej obawy i całej kaskady lęków, które będą torpedować Twoje indywidualne emocje i motywacje. To zrozumiałe. Nie zatrzymuj się jeśli będziesz w stanie brnąć rozwojowo nawet milimetry. W rzeczywistości dokonujesz potężnych skoków i przełomów.
Na zakończenie pozwolę sobie oddać dialog smutku, który wszak jest filarem depresji, z nieznaną staruszką, który wpadł w moją świadomość wiele, wiele lat temu i oddziałuje mnie do dziś. W tym dialogu osamotniony i odrzucony smutek żali się nowopoznanej staruszce:
– nikt mnie nie chce nikt mnie nie szanuje, nikt nie akceptuje. Jak tylko pojawię się w zasięgu umysłu człowieka, to on ucieka, unika mnie, chce się mnie pozbyć najszybciej jak to możliwe, albo zapada się ze mną bez zrozumienia sensu mojej obecności. A przecież jestem jedną z głęboko ludzki emocji! Gdy się pojawiam mogę i powinienem prowokować refleksje a nie stanowić zniszczenie. Smutny człowiek mógłby się zatrzymać, zastanowić dokąd zmierza i dlaczego napotyka mnie na swojej drodze! Oczyścić się łzą. Dokonać zmiany w swoim życiu, pozytywnej. Tymczasem jestem traktowany jako wyłącznie zło, najgorszy intruz, którego nikt nawet nie próbuje pojąc, zrozumieć, przyjąć…
– ciężki twój los smutku – odpowiedziała po chwili zastanowienia starsza kobieta z- ale nie martw się smutku! Od teraz masz mnie, jeśli mi pozwolisz będę ci już towarzyszyć w twojej podróży
– będzie mi miło – odparł smutek i nagle się zatrzymał, spojrzał na staruszkę i zapytał: ale kim ty właściwie jesteś?
Leciwa kobieta zamyśliła się, po chwili spojrzała smutkowi prosto w oczy i uśmiechnęła się:
– ja? Ja jestem nadzieja.
Skomentuj