Matka też człowiek, to tytuł podcastu Justyny Szyc Nagłowskiej, którego dość  regularnie słucham. Napisałabym, że w wolnej chwili, ale raczej w najbardziej optymalnej. Najczęściej gdy prasuje. Autorka tegoż właśnie podcastu szerzy świadome rodzicielstwo. Uważam, że czyni to bardzo umiejętnie i robi kawał dobrej roboty. Słuchając Justyny i jej gości, których zaprasza do dialogu, stwierdziłam, że porusza bardzo istotne tematy związane z ciążą, porodem, połogiem, zarządzeniem gospodarką czasową u świeżo lub mniej świeżo upieczonych matek, ale i tacierzeństwem, samotnością w macierzyństwie, depresją, zaburzeniami nastroju i jego konsekwencjami. Wsłuchując się w te rozmowy, czułam, że dla mnie są to kwestie ważne, nierzadko palące, oczywiste. Podskórnie porządkowałam sobie własną wiedzę w głowie, w sercu i zastanawiałam się czy ma ona u mnie zaiste zastosowanie w codziennej i kluczowej praktyce? Okazuje się, że nie do końca.

Jako mama niespełna ośmiosiecznego dziecka bardzo szybko, sprawnie i własnym stylem życia powróciłam do świetnej formy fizycznej. Gorzej ze stroną psychiczną. Najbardziej wyłożyłam się na zarządzaniu własną gospodarką czasową, własnym nastroju i powrocie do aktywności zawodowej. Ta ostatnia, nie ma co ukrywać kręciła się bardzo intensywnie przez ostatnie kilkanaście lat. Jeśli chodzi o czas dla siebie, zarządzanie tymże czasem, to muszę tu przyznać rację Bożenie Kowalkowskiej (rozmówczyni Justyny Szyc Nagłowskiej), która przejrzyście stwierdziła, iż do niej rzadko trafiają kobiety, w tym młode matki, które nieumiejętnie zarządzają własną przestrzenią czasową. Wręcz przeciwnie! Są ekspertkami od czasu. Tak jak ja. Tylko za dużo biorą na siebie, bo są po prostu genialne w tej czasowej logistyce. Najtrudniejsze okazuje się co? Zatrzymanie się, złapanie oddechu i wciśnięcie wielkiego, czerwonego guzika: STOP. Nie rozglądaj się za kolejnym zadaniem do wykonania. Oddychaj! Nie jest to oczywiście łatwe. Zatrzymanie się i co dalej? Sztuka świadomej rezygnacji. Z czego? Ze spraw, które mogą poczekać lub są po prostu zbędne, które może wykonać ktoś inny. Znamienita sztuka podejmowania decyzji, co tak naprawdę na tym świecie, w moim/Twoim świecie jest istotne? Na co postawić, co po prostu odpuścić, na jakiś czas, a może na zawsze?

Jeszcze rok temu, tuż przed wybuchem pandemii byłam totalnie wkręcona zawodowo, jakże zapracowana i zaangażowana w procesy psychoterapii jakie otworzyłam i współprowadziłam. Świadomie się zatrzymałam, urodziłam dziecko i zdecydowałam o zasłużonej, wskazanej i higienicznej, ba! luksusowej pauzie zawodowej. Nie był to łatwy proces, tak naprawdę potężnej zmiany. Zaiste odkryłam, że bez mojej aktywnej obecności w zwodzie słońce UWAGA! nadal zachodzi i wschodzi. Rodząc pierworodną córkę, która w tym roku wkroczy w wiek nastoletni, nie mogłam sobie pozwolić na luksus przerwy zawodowej. Nie ukrywam, że bardzo dużo zależało o momentu życiowego w jakim akurat stacjonowałam, ale i od partnera życiowego z którym żyłam. ‚Urlop’ macierzyński stanowił wówczas dla mnie pojęcie abstrakcyjne. Stałam się hybrydą która z radością (naprawdę!) łączyła rozwijanie własnej firmy w tym trudnym kraju gdzie dobija się (zdecydowanie nie wspomaga!) młodych przedsiębiorców z rolą mamy. Partner nie posiadał stałej pracy. Realizowałam się więc jako młoda mama, młody psycholog – naukowiec i zawodowiec, skutecznie! zarządzając czasem. Muszę przyznać, za panią Kowalkowską, że szło mi świetnie. Zwłaszcza branie na siebie coraz więcej ról, zadań i celów, łączenie i miksowanie ich. Byłam terminatorem! Tytanem wypełniającym różnorodne role życiowe (nic na pół gwizdka!). Pewnie już się domyślacie jak potężny bicz ukręciłam na siebie i swoją przyszłość. I tylko ja wiem jak on mnie  wysmagał.

W ten oto sposób zmierzam do tematu niezależności kobiet, także/zwłaszcza po urodzeniu dziecka, który często pojawia się w podcastach Justyny Szyc Nagłowskiej, ale nie tylko. Chciałabym temat wziąć od drugiej strony. Jakiej? Że niezależność ma swoje cienie, zwłaszcza jeśli nie potrafimy pozwolić sobie na zależność, na NATURALNE wsparcie partnera i kopiecie w dupę tego męczącego terminatora, którym się stałyśmy. W imię czego? Pokazania światu, że się da? Że damy radę? Pewnie że damy! Pewnie, że się da. Tylko jakim kosztem? Tworzyłam rodzinę, wychowywałam dziecko, budowałam firmę i chwytałam PRAWIE wszystko (także bezpieczeństwo finansowe rodziny). Prawie? No tak, PRAWIE czyni wielką różnicę, bo nie uwzględniłam w misternym procesie planowania frustracji partnera, który z dnia na dzień odszedł do innej kobiety. System rodzinny uległ rozpadowi. Sytuacja utkana jest także moimi (oczywiście!) błędami. Poszczególne z nich staram się dziś korygować, naprawić (wnioski, wnioski!), ale są i takie, których nie było mi dane poprawić.

A jak jest dziś? Dziś jest zajeeebiście! inaczej niż kilkanaście lat temu. Czuje się dojrzalsza i mądrzejsza po szkodzie. Dziś jestem w zupełnie i zajeeebiście! innym miejscu aniżeli chociażby w 2015 roku. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi jak bardzo zmieni się moje życie, jak wielką przemianę wewnętrzną i zewnętrzną przyjdzie mi przeżyć… roześmiałabym się raczej szyderczo, może popukała w czoło. Z innej strony nachodzi mnie dojmująca myśl jak intencjonalnie drugi/bliski! człowiek może nam długofalowo zakładać plastikowy worek na głowę i uniemożliwiać swobodne oddychanie, po prostu naturalne oddychanie! Co gorsza! mieć racjonalne wytłumaczenie, w którym przydusza, przecież! dla mojego dobra. Zanim dotarłam do swoich pragnień, marzeń i ich realizacji byłam w czarnej dupie, nie bardzo wiedziałam jak z tej dupy się ewakuować, dostałam też sporo niezłych batów od życia i ludzi po własnej dupie, która też była czarna od siniaków. Chcę powiedzieć, że to, co dziś tworzę, buduje – coś najważniejszego dla mnie na świecie, nie spadło mi lekko i spontanicznie z bezchmurnego nieba. Nie. Miłość to nie pluszowy miś. 

I wracam do tego co tu i teraz i… jednak użyje tego słowa: nacisku na obecność pasji u kobiet/świeżych matek oraz ich niezależność itp. Oczywiście, że każda z nas ma pełne prawo do własnej przestrzeni osobistej, powinna posiadać pasje, tudzież jakąś kuszącą zajawkę, chociażby dla komfortu i higieny własnej psyche. To dla mnie jasne jak słońce i oczywiste! Fajnie gdyby kobieta, w tym młoda/świeża matka była niezależna, także finansowo, ale… no właśnie! spójrzmy na sytuację TEŻ z innej płaszczyzny, może nawet przeciwległej wobec kobiety walczącej o rozwój, niezależność. Zerknijmy też w kierunku kobiet, które urodziły swoje dziecko, na przykład w szczycie swojego rozwoju zawodowego. Co robią ze swoją prężnie działającą niezależnością, elastycznością czy samodzielnością? Kiedy każdy dotychczasowy dzień był odmienny, stanowił zupełnie inną przygodę? Zawalczą o swoją pozycję, niezależność aby jej nie utracić w imię ogólnej tendencji, mody a nawet presji społecznej? A może odsuną tą całą niezależność, samodzielność i samorozwój. A może pokażą faka tej całej stercie ‚sikret prodżektów’ i podejmą jakże niełatwą lekcję przestawienia się na zupełnie inaczej zorganizowany tryb życia młodej matki? Mam wrażenie, że bardzo mało mówi się o tym, że kobieta (zwłaszcza życiowo zrealizowana) oddaje kierunek najnowszej jazdy, swojemu dziecku, za którym pragnie na tym etapie życia podążać. Macierzyństwo może skutecznie odrywać od zdobywania kolejnych stopni naukowych, szczebli zawodowych. Najważniejszym nauczycielem staje się Twoje dziecko. Wiem, nie brzmi to chwytliwie!, ale po tym co przeszłam w przeszłości mam głęboko w dupie cudowne łączenie opieki nad kilkumiesięcznym dzieckiem ze spektakularną karierą zawodową, gonitwę za pragnieniami bądź budowaniem ekstremalnej i fenomenalnej formy w połogu, którą niezwłocznie ukaże w socjalnych midiach i kolejnym czelendżu lewandowskiej. Piszę o tym, bo lata temu się na to nabrałam i kurwa! połączyłam. Jak wspaniale (bez przekąsu), wiem tylko ja.

Okres ciąży, macierzyństwa może stać się oderwaniem od pędu zawodowego. To przestrzeń, w której można rozbroić tego niezdrowego terminatora i dać sobie wytchnienie właśnie w oparciu o partnera, bliską, drugą osobę, zatem o naukę bycia zależną, kiedy możemy i powinnyśmy zaufać, że można zwolnić, że można mniej pracować albo UWAGA W OGÓLE i zostać na jakiś czas w domu, ze swoim ukochanym dzieckiem, dziećmi i partnerem. UWAGA PODKREŚLAM: Każda z nas jest w innym momencie życia, każda z nas jest inna. Gro kobiet wpierw oddało się rodzinie i poczuło, może właśnie i nawet! na ‚urlopie’ macierzyńskim, że chce samorozwoju, własnej przestrzeni, wpadło na genialny pomysł zawodowy, który się ziścił dzięki damskiej determinacji. Gro z nas poczuło, że to ten moment i mimo intensywnego rodzicielstwa zarywało noce, aby spełniać się naukowo, zawodowo, oddawać pasji. Byłam tam, czyniłam tak. Nie oceniam, nie oceniajmy, ale proszę pamiętajmy o innych scenach życia. Kiedy to pracoholiczka postanawia tak wiele zmienić w swoim życiu i przewartościować priorytety, bo właśnie dziś ma taką możliwość. Związała się, na przykład z pracowitym i odpowiedzialnym mężczyzną, który zapewnił jej poczucie bezpieczeństwa na różnorodnych płaszczyznach, także materialnej. Dzięki temu może skupić się na prowadzeniu domu, którego dotychczas nie umiała efektownie prowadzić, bo brakowało czasu. Może porządnie wyprasować koszulę mężowi, obrać ziemniaki do obiadu i być z rodziną bez tego wszędobylskiego pędu. Nie wyklucza to oczywiście posiadania pasji, przestrzeni osobistej i samorealizacji. Tylko nie wszystko na już, na raz, na już i od razu.

Kiedy na świecie pojawiło się dziecko, wysiadłam z pociągu pt.: niezależność i swoboda. Dla kobiety aktywnej zawodowo, stan rzeczy, w którym ląduje po narodzinach dziecka jest po prostu… trudny. Wiecie! Ogarniało się lekko! z siedem galaktyk, a tu nie radzę sobie z ludzkim  zmęczeniem, bo wiadomo! małe dziecko w domu, zmagam się z  laktacją, bo jest cholernie wymagająca itp. Mi zdecydowanie nie pomagają hasła nawołujące świeże matki do niezwłocznego uaktywnienia się na różnorodnych płaszczyznach: zawodowej, społecznej, fizycznej, samorozwoju, naukowej itp., bo nam się należy, bo mamy prawo! Pewnie, że mamy, ale jak kurewsko trudno iść pod prąd tych współczesnych haseł! Jestem niezależna, rozbudowałam przestrzeń osobistą w samotności do granic możliwości i marzę aby moje życie weszło w posiadanie… zależności, wspólnoty. Marzę aby się zatrzymać i żyć tym wspaniałym życiem. Tu i teraz, oddać świadomie ster, wypierdolić żagiel i sprzedać łódź. Marzyłam o stałym lądzie, o dojrzałej miłości, której wcześniej nie doświadczyłam, śniłam o rodzinie, którą brutalnie utraciłam. Moja perła życiowa leżała daleko i głęboko. Nim ją odnalazłam albo ona mnie, natrafiłam na podstępne odpływy, zatopione miasta, potwory morskie, i sztormy.

Czy mogę zostać gospodynią domową w najlepszym znaczeniu tego słowa? Zatrzymać się bo wreszcie chcę i mogę!? Owszem i oczywiście! Nadal czuje się trochę rozbita, odrobinę zagubiona (olbrzymie zmiany życiowe). Wiem jak daleko zaszłam naukowo i zawodowo. Taki miałam czas w życiu  – czas samorealizacji i okrutnej samotności. Nadal dzierżę wiele znaków zapytania, gubię się i odnajduje, nieustannie się uczę. Jeśli też tak masz, to spróbuj pomyśleć/poczuć, że ja też tak mam i on i ona też. Mamy prawo nie wiedzieć, poszukiwać i wypierdolić się po swojemu w tych poszukiwaniach. Nie ma lepszej nauki w łapaniu życiowego balansu. Nie wiem jak sobie poradzę z tym co w życiu najważniejsze. Już nie żelazna tylko najpiękniej zależna, już nie samotna! Przyjmująca z dużo bardziej otartymi ramionami pomoc, wsparcie i przede wszystkim miłość, której jestem warta. I to nie jest ostatecznie najważniejsze, że nie wiemy. A co jest? Ścieżka jaką pokonamy aby się dowiedzieć…

p.s. pisałam tu o kobiecie/o sobie/o kobietach, które przeżywają wielkie zmiany życiowe związane z macierzyństwem. Pamiętam i wiem jednak!, iż temat zależności i niezależności, zmiany stylu życia  chociażby z rozpędzonego pociągu tgv w sloł lajf może jak najbardziej! dotyczyć każdej kobiety i mężczyzn też. Do dziś pamiętam jak pewna Natalia opowiadała mi historię własnej zmiany życiowej jaką umożliwił jej wówczas mąż i jej predyspozycje, to chyba od niej pierwszy raz podchwyciłam znamienny dziś termin sloł lajfu. Doskonale pamiętam co wówczas pomyślałam jako osoba w wirze aktywności naukowo – zawodowej. Co? Że to nierealne. Dziś wiem, że jak najbardziej możliwe chociaż niełatwe. To proces.

Opublikuj: