Pomyślałam, że w ramach własnej aktywności zawodowej intensywnie powraca do mnie temat męskiego członka. Niezmiennie, regularnie pojawia się on z inicjatyw obu płci. Nie tylko w gabinecie seksuologa. Rozmawiamy o kutasie wszyscy, w określonych sytuacjach i konstelacjach damskich oraz męskich. Na przeróżne sposoby. W damskim gronie rozmowa o męskim członku zatacza jakby bardziej swobodne i zgrabne kręgi. Mężczyźni podejmując dialog o penisie operują zdecydowanie większą powściągliwością, ewentualnie żartem i niedopowiedzeniem, świadomym pominięciem. Myślę, że rozmowa o penisie, nawet z bliskim przyjacielem stanowi spory dyskomfort w męskim świecie. Podobny dyskomfort szkicuje się w bliskich relacjach damsko – męskich. Bardzo niewiele par potrafi z należytą gracją poruszać się w temacie penisa i jego możliwości. Zwłaszcza gdy na horyzoncie pojawił się problem. Czy da się rozmawiać wprost o męskim członku nie powodując dyskomfortu w relacji? Nie raniąc ukochanej osoby? Jest to niełatwa, tak naprawdę arcywymagająca sztuka prowadzenia wartościowej, niekastrującej partnera konwersacji. Myślę, że warto szlifować ją w towarzystwie właśnie seksuologa. Poszukać tu trzeciej siły, z zewnątrz, która pomoże rozbroić zrozumiały impas w nierzadko krępującym dialogu.

Mężczyźni czują się nieustannie oceniani w sferze własnego członka. Nie oszukujmy się. Oceniają siebie nawzajem czy to żyłując formę na siłowni, basenie czy przebierając się w szkolnej szatni. Króluje tu nieustanne i silne porównanie. Czują się też niemal skanowani przez kobiety. Niewątpliwie dla mężczyzny wielkość penisa ma olbrzymie znaczenie psychiczne i relacyjne. W mojej praktyce zawodowej, pewien doświadczony i szanowany seksuolog dał mi bezcenną wskazówkę, która może brzmi dość żartobliwie, ale jest ogromnie trafna! i autentyczna. Stosuję ją zawodowo i nie tylko od wielu lat: pamiętaj, że kiedy mówisz o kutasie, mówisz o człowieczeństwie. Każda z nas drogie panie, powinna sobie te słowa wziąć do serca, traktować poważnie i stosować w życiu praktycznym. Warto!

A czy mężczyzna, który włada świadomością, iż jego penis nie jest imponujących rozmiarów, może wierzyć, że w rzeczywistości posiada zajebistą władzę i multum możliwości niesienia wzajemnej rozkoszy? Tak! Wiąże się to zapewne ze sferą pozaseksualną, w której zwłaszcza samiec alfa osiąga satysfakcję. Zarówno w życiu osobistym, w relacji z partnerką jak i zawodowym. Wówczas nawet obiektywnie mały członek staje się akceptowany. I jest to nie lada osiągnięcie, bo… powiedzmy sobie szczerze, kobieta jak nikt inny potrafi wykastrować emocjonalnie mężczyznę jednym, niestosownym komentarzem i nie będzie w prologu pożycia seksualnego zachwycona jeśli ma partnera z bardzo małym penisem albo takim, którego twardość pozostawia wiele do życzenia. Autorytet takiego faceta niebezpiecznie osuwa się w dół i… tenże facet może mieć imponująco rozwinięte mechanizmy obronne, które usilnie chronią go przed prawdą, ale wyczuwa zagrożenie, nie ma cudów. Cóż… kobiety bywają okrutne w sposób mniej lub bardzo! świadomy. Słowa: masz małego stanowią dla mężczyzny dramat, zwłaszcza gdy wypowie je partnerka. Taka emocjonalna kastracja pozostaje wyryta w męskim mózgu do końca życia i nie ma ani krzty przesady w tych słowach.

Co należy sprowadzić do rzeczy istotnej w kwestii penisa i jego rozmiarów? Przede wszystkim należy wiedzieć i pamiętać, że członek w stanie spoczynku o niczym nie świadczy. Rozmiar w trakcie wzwodu może powiększyć się nawet dwukrotnie. No i naprawdę warto skoncentrować się na staraniach aby nie poddawać swojego penisa ocenie, na dodatek surowej. To bardzo trudne, wiem. Wspierająca i dopingująca może okazać się sfera pozaseksualna. Zwłaszcza jeśli  wypełnia ją satysfakcja i obopólna dojrzałość emocjonalna. Istotne także okazują się przeszłe i obecne doświadczenia seksualne. Jeśli wieje tu docenionym kochankiem, to nawet mniejszy penis nie będzie krył się za kotarą pasywności. Po co? Satysfakcja płynąca z życia pozsaeksualnego, które zawsze! zazębia się nam z życiem seksualnym zawiera w sobie komunikację. Tak jak pisałam wyżej, ten dialog bywa bardzo wymagający . Niejeden z nas połamał sobie na nim zęby i umysł,  ale rozmowa znów! staje się kluczowa.

Nierzadko trzeba osoby trzeciej, w postaci odpowiedniego specjalisty aby się wzajemnie nie pokiereszować na śmierć relacji! zbyt brutalnymi komunikatami i wzajemną frustracją, która nie ma co ukrywać może narastać i prowokować jakże! niekonstruktywne rozwiązania dla problematycznych sytuacji. Trójkąt z seksuologiem stanowi według mnie genialny ‚start up’ do, tak naprawdę  cyklu rozmów. Dialogu, który ma tworzyć nade wszystko poczucie bezpieczeństwa, być zupełnie wolny od emocjonalnej kastracji partnera seksualnego i pozsaeksualnego (kolejny raz podkreślam wzajemną przenikalność tych sfer). Nie ma w nim przestrzeni na presję, wywieranie nacisku. Z doświadczenia zawodowego wiem, że te rozmowy owocują znakomitymi kochankami. Gdzie rozmiar ma zapewne znaczenie, ale nie kluczowe! i można nim równie znakomicie operować. Trzeba się odważyć, aby sięgnąć po trzecią siłę w relacyjnym kryzysie. To prawda. Początek może być naszpikowany napięciem, który przecież można rozbroić i odkryć własne tempo w trudnych dialogach.

Tak! Naprawdę wystarczy poprzez komunikację szukać, odnajdywać i stopniowo, na własne tempo kształtować nową jakość życia seksualnego. Zmieniać pozycje, nie partnera! Nie dokonamy jednak satysfakcjonującej zmiany bez odpowiedniej komunikacji. Milczenie  jest tu największym katem dla miłości i samooceny. Wszystko zaczyna i kończy się więc w głowie? Tak! No i pamiętamy, że największym i głównym narządem seksualnym jest mózg. Penis i cipka, to narządy wykonawcze. To nasz mózg zawiaduje także i aż sferą seksualną. Przyłóżmy się do komunikacji. Nie powinno nas interesować jak trudna, jak czasochłonna jest budowa dialogu jeśli będzie niechlujny. Na końcu ma być jakość. Nie jakoś.

 

 

 

 

Opublikuj: