Wiele kobiet, z którymi współpracowałam/współpracuje przechodzi obecnie przez różne odcienie albo raczej fale rozpaczy, które wzburzył inny człowiek. Zaczęłam od kobiet, bo sama jestem kobietą i musielibyście widzieć jak ja przełamywałam te fale bólu, ile głupot stworzyłam, wymyśliłam i próbowałam transformować w czyn (mniej lub bardziej skutecznie). Sprawa jednak jest uniwersalna i dotyka również męskiego świata i funkcjonowania. Sprawa dotyczy połamanego, złamanego, zdeptanego serca, którego nikt tak nie potrafi zdewastować jak człowiek…

To jest moja ściana płaczu – powiedziałam kiedyś grupie ulubionych koleżanek, które świętowały ze mną urodziny w czasach zwyżkowych jeśli chodzi o formę mego serca. Podziwiałyśmy wówczas  orientalną mozaikę jaka zdobiła jedną ze ścian restauracji o przewrotnej dla mych łez nazwie Szczęście jest proste! Latami wylewałam tam całą rzekę łez osamotnienia, odrzucenia, opuszczenia… Ta mozaika stała się mimowolnym świadkiem mojego cierpienia. Patrzyła na mój ból i słuchała moich scen z życia relacyjnego, które momentami było niczym katastrofa na kółkach. Zapewne, gdyby mogła, niejednokrotnie chwytałaby się za głowę, biernie obserwując, co poniektóre moje decyzje, kierunki i zawirowania życiowe. Moja naiwność umoczona w głupocie i jakieś desperacji była katastrofalnych rozmiarów. I pozwolę sobie tu powrócić do tematu odnalezienia już wyjścia ewakuacyjnego z toksycznego związku, relacji. Wyjście to dopiero połowa sukcesu. Stajemy oto! na rozstaju dróg,  przed kolejna ścieżką, na której, na próżno szukać przejrzystego drogowskazu: budowa dobrej, zdrowej relacji z bliskim człowiekiem, po tej w chuj toksycznej. Gdzie toksyną byłam i ja, zezwalając dziadersom na zdecydowanie za bliską odległość od mojego zdrowia i spokoju. Jeśli wydaje Ci się, że sięgłaś/eś jakiego dna połamania, poharatania i podeptania własnych wartości, to musielibyście widzieć mnie! Upokorzenie, ale i poczucie wstydu! w postaci wejścia w rolę ‚tej drugiej’ i dobrowolne lawirowanie w totalnej ułudzie, totalnym gównie mogłam przeżyć wyłącznie epizodycznie i jednorazowo. Podobnie jak świadomość bycia niewystarczającą, nie zasługującą! na bycie pierwszą, najważniejszą i jedyną. Zasługującą na dobrą miłość. Przede wszystkim do siebie samej, ale i na dojrzałe partnerstwo. Serio ludzie! Sami sobie to robimy wyrażając zgodę na relacje z damskim lub męskim dziadersem pretendujący do podwójnego życia lub wiecznej śpiewki ‚nie jestem gotowy/a’. Serio?! Naprawdę mamy ochotę gnić w nigdy, ale to nigdy!  niekończącej się poczekalni? Daremnie i wiecznie wierząc że może on/ona się jednak zmieni? Wszak cuda się zdarzają/! A życie nas ma bezczelnie mijać?!

Zerknijcie do osobistej kabury, w której macie niezawodną broń w walce o samego siebie. Ta broń zwie się konkretne! N I E i naprawdę w zupełności wystarczy do wygrania tej jedynej słusznej batalii. Walki o siebie. Można się wspomóc największym środkowym palcem wszech – czasów. Pozdrowić nim skutecznie! dziadersa, ale przede wszystkim  wysłać czytelny i konkretny przekaz dziasdersowi jakiego wyhodowaliśmy w sobie! DOBRE RZECZY MAJĄ SWÓJ POCZĄTEK KIEDY POPATRZYMY NA SIEBIE, DOSTRZEŻEMY SIEBIE W TYM WSZYSTKIM I DAMY SOBIE ZGODĘ NA SIEBIE SAMYCH. Śmierdzi frazesem na setki kilometrów?!, ale naprawdę sprawdza się w rzeczywistości, codzienności. I to się liczy. I tu właśnie! powinna rozpoczynać się ta kluczowa ścieżka, na którą wkraczamy po dziadersach i toksynie jaką do siebie dopuściliśmy w relacji/relacjach bez przyszłości, które na dodatek triggerowały w nas kluczowe schematy: jesteś niewarta, jesteś niewarty, jesteś niewystarczająca, jesteś niewystarczający, nie zasługujesz…. Brzmi znajomo? Wyciągnij z czeluści własnego mózgu, serca brak zgody na to bagno, likwiduj je samodzielnie, najlepiej przy wsparciu terapeuty! i zacznij wychodzić ze szkodliwego schematu. Zgoda na siebie, to zgoda na innych. Nie kieruj się w stronę usilnej a nawet obsesyjnej zmiany drugiego człowieka. To nie jego kawałek, a Twój. Pracuj nad sobą.

Wpierw rozjechało się i rozpadło me małżeństwo, była to długofalowa relacja – kilkunastoletnia. Na horyzoncie pojawiła się inna kobieta, która zabrała sobie mojego ówczesnego męża. Zaakceptowałam to. Poszłam zupełnie innymi, nowymi drogami, nierzadko najtrudniejszymi, najgłupszymi i najbardziej zakręconymi. Bezcennym doświadczeniem były własne i osobiste potknięcia, ale i te najbardziej bolesne upadki jakich doświadczyłam po swojemu. Tak, na własne życzenia. Tak! Jest to wybitna nauka na własnych błędach. Każdy ma prawo wypierdolić się właśnie i przede wszystkim po swojemu! Mówiłam, pisałam o tym wielokrotnie. Te nowe drogi i własne wybory (nierzadko po prostu złe) obdarowywały mnie odrzuceniem, bardzo przykrym i bolesnym. Dziś widzę, że zaślepiona rozdzierającą pustką i samotnością samodzielnie, dobrowolnie  pchałam się w żelazny uścisk kolejnego zranienia i odrzucenia. Nie odczuwam najmniej potrzeby usprawiedliwienia się. Raczej pragnę pokazać jak można  z własniuteńką! inicjatywą na czole wsiadać, na to wyniszczające wahadło emocjonalne z dziadersami i samemu po prostu dziadzieć do szpiku kości. Pisze to też dla/do Ciebie, bo może zacznie, albo już krąży wokół Ciebie świadomość  i autorefleksja, że to nie innych należy zmieniać, a siebie… i to jest dopiero prawidłowa droga. Może nie najłatwiejsza, ale najmądrzejsza i prosta. Szczęście jest proste .

Za każdym razem gdy już zmaltretowana odpadłam lub zeskakiwałam z tego dziadowskiego wahadła emocjonalnego (na jakie dawałam się naiwnie i kolejny razy wysadzić!) stawałam  się właścicielką przekonania, ze oto ja leżę na totalnych deskach i zdycham z bólu, a mój oprawca awansuje do roli króla świata i życia. Ja tonę, on dumnie płynie na falach satysfakcjonującego i fantastycznego życia. Czerpie z niego garściami. Otóż! Nic bardziej mylnego! Nic bardziej złudnego! moi drodzy. Może i leżeliśmy na deskach i wgniataliśmy swoje łopatki w ich chropowatą, zminą powierzchnie, ale jedno było i jest pewne. Byliśmy wówczas sobą, prawdziwi do namacalnego bólu. Nic nie udawaliśmy, też z braku sił i motywacji do zakładania miliardowej maski, po tytułem: jest chujowo, ale stabilnie. Mieliśmy wreszcie odwagę do zgody na siebie, bycia samemu ze sobą.

Bardzo ciężko jest nie oglądać się za siebie. Niemożliwym zdaje się nie spoglądanie na innych i brak porównań. To niemal zalega w naszej naturze, niczym wyssana z mlekiem matki trucizna, a raczej z wychowaniem. Przeszłość i te jej złamane historie miłosne, które nas obciążają a jednocześnie kusząco zachęcają do chłostania się własnym niepowodzeniem, błędami. Zatrważająco dużo  naszych braci i sióstr wizualizuje siebie jako nieudaczników, do tego nieciekawych i niewystarczających, nieładnych. Byłam jedną z nich. Zastanawiałam się przez ułamek sekundy czy dopisać, że nadal bywam, ale nie. U mnie to czas przeszły, dokonany i zatrzaśnięty solidnymi drzwiami. Musielibyście jednak i kiedyś  galopować za moja wyobraźnią jak olbrzymim efektem aureoli, ogromnych sukcesów życiowych oraz potężną dawka szczęścia obdarowałam mężczyzn, którzy mnie zranili. To w kontraście do desek, z których się podnosiłam, że tak powiem mozolnie.

Wiem jak uzależniające staje się śledzenie tych, o których powinnismy zapominać z prędkością światła. Przychodzi jednak moment, w którym schwycimy zniekształcenia własnego myślenia i percepcji rzeczywistości. Dostrzeżemy w spojrzeniu dziadersa, że ta aureola jest dość przezroczysta a król życia sięgnął bruku, ale jakoś nie wstaje. Udaje. Tymczasem my? My twardo już stoimy na podłożu i to zdrowej, prawidłowej ścieżki. Ona może być wytapetowana schematami, które można porównać do nadal jątrzących się, niezagojonych ran. Schematy potrafią towarzyszyć nam nawet całe życie doczesne. Są emocjonalne i magnetyczne, bo z prędkością światła ściągają informacje, które pasują do danego wzorca, na przykład: każdy mnie odrzuca, nie zasługuję, jestem niewystarczająca/y. Drastycznie odrzuca tez inne, które nie pasują do niego, na przykład: nie każdy mnie odrzuci, zasługuję i jestem wart/a! Schematy mordują racjonalne i obiektywne myślenie a taki dziladers na horyzoncie niestety naciśnie na spust bolesnych doświadczeń i skutecznie je uaktywni. Mimo zupełnie nowej sytuacji  będziemy spoglądać na siebie i swoje aktualne perypetie przez pryzmat schematu, który boli razy dwa, a my zaczynamy działać automatycznie. Znów i znów. Kiedy rozpoznajesz ścieżkę własnych schematów emocjonalnych, to oznacza jedno! Mimo, że może być kurewsko ciężko, nie zatrzymuj się, podążaj! kroczysz ku osłabieniu schematów. Pamiętam jak w końcu!!! i to dzięki!!! jednemu takiemu dziadersowi, który doprowadził mnie na krawędź utraty sensu życia (a tak naprawdę zaprowadziłam się tam sama!) zaczęłam powtarzać przy wsparciu terapeuty: żaden chuj nie będzie mi odbierał spokoju! To banalne zdanie to niesamowity! symbol mojego przełomu i prawidłowej, zdrowej zmiany. Przestałam pozwalać sobie i światu na usztywnione a na dodatek niekorzystne dla mnie samej interpretowanie faktów jakie mnie otaczały, otaczają. Powtarzałam destrukcyjne wzorce nie dlatego że jestem głupią masochistką, ale dlatego, że w mojej głowie, w moim sercu i podświadomości intensywnie tętniły i pracowały zakorzenione schematy. Może ten dziladers prawie mnie zabił, ale no właśnie! prawie robi wielka różnice. Nieszczęście przekułam w ciężką prace nad sobą, która doprowadziła mnie do urodzajnych i zdrowych dróg, dojrzałych.

Czy możemy wątpić? Czy mamy prawo się bać? Tak. Najlepiej oddaje to wymowa mojej pacjentki Marty, która aktualnie przechodzi bardzo trudny i obciążający moment w swoim życiu, ale ten właśnie zwrotny, przełomowy i przewrotny! Powiedziałam Jej ostatnio: idziesz w dobrą stronę. Ta strona nierzadko tonie we łzach i właśnie dokuczliwym lęku. Jej odpowiedź była i jest tak już elastyczna w kontraście do sztywności schematu: wiem, ale jest to pełne strachu, u mnie razy dziesięć, bo tak naprawdę nie wiem gdzie idę. Idę w stronę, której nawet nie znam… Nie wiem czym jest lepsza i zdrowa relacja, bo przez 30 lat jak się okazało nigdy w takiej nie byłam. Dlatego się boje. 

Marta leży na ziemi, ale tym razem patrzy w górę. Deski są wysoce nielubiane, ale dają oparcie. Dotarła do punktu zero, czyli miejsca w którym spotkała się ze sobą w cierpieniu i osamotnieniu. Podjęła decyzje, że nie będzie rozpadać się na miliardy kawałeczków, chociaż bywa to kuszące – wciągające, owszem! Tym razem zaopiekowała się sobą. Świat wokół nas pędzi niemiłosiernie, zwłaszcza relacyjny. Nie ma co na nim polegać, na niego liczyć. Ludzie wokół nas będą się pojawiać i znikać, w tym niestety masa damskich i męskich dziadersów. Ale Ty będziesz dla siebie zawsze. Niech Cię podpali ogromna potrzeba uczynienia z tej relacji – z samą sobą tą najistotniejszą. I niech płonie…

 

 

Opublikuj: