Zdrowe relacje są nam niezbędne aby budować, pielęgnować i chronić swój dobrostan. Co zrobić kiedy przemoc dosięga nas w relacji? Kiedy drugi człowiek staje się naszym oprawcą i zamiast przyciągać nas bliskością w sposób terapeutyczny niczym balsam, który koi codzienne przeciążenia, to… odpycha, odstręcza, odsuwa nas od bliskości, oducza jej…

Najbliższy człowiek z pewnością może stać się naszym prześladowcą. Jakkolwiek drastycznie by to nie brzmiało jest to realny i smutny fakt. Życie z tym prześladowcą potrafi nas rujnować, a ta dewastacja potrafi przenikać we wszystkie sfery naszego funkcjonowania, życia i podmywać fundamenty naszego dobrostanu. Z traumą relacyjną mamy do czynienia gdy permanentnie doświadczamy przemocy w związku z drugim człowiekiem. Ta przemoc może mieć charakter fizyczny, seksualny i psychiczny (włączając w to przemoc ekonomiczną). Nierzadko taką przemoc trudno wychwycić, rozpoznać i po prostu nazwać – zerwać ciężką kotarę milczenia. W tej chwili mogę tu wyciągnąć własne doświadczenie jeśli chodzi o zamaskowanie takiej przemocy wobec mnie samej. Postronny obserwator a nawet sama ja! długo postrzegałam taką właśnie! podstępną przemoc jako troskę, może tylko troszeczkę, ale naprawdę ociupinkę za daleko posuniętą. Mój osobisty sprawca, ale i zatrważająca ilość sprawców – oprawców takiej przemocy przyodziewają na własne nadużycia szaty zaopiekowania, dżentelmeństwa i zapobiegliwego bohatera. I przecież powinnam się czuć bezpiecznie, bo mój szarmancki ochroniarz – dżentelmen chroniąc mnie przed mną samą i troskami świata otaczającego zarządzał moim kontem i kontaktami społecznymi. Stosował technikę jakże troskliwej gilotyny, czyli nawet nie stopniowo! odciął mnie od swobodnego posługiwania się środkami finansowymi, ale i od przyjaciół, znajomych a nawet dobrych stosunków z rodziną.

Jaka jest intencja sprawcy przemocy? Kluczowa polega chyba na wyrwaniu ofierze zaufania do siebie samego/samej i własnych mocy sprawczych, siły i odwagi życiowej, mądrości. Kolejna to dezorientacja, im więcej chaosu, tym łatwiej fałszować rzeczywistość. To podwaliny do utrzymania ofiary przemocy w ryzach zagubienia i niskiej samooceny i dalszego przekraczania jej granic.

Był taki czas kiedy relacja z moim agresorem – ‚wybawcą’ stała się jedyną jaką miałam w posiadaniu. Zostałam odcięta od ludzi i zwracałam się ku niemu, w poszukiwaniu bezpieczeństwa, miłości i akceptacji. Ludzie wokół dostrzegali moje dziwaczne zachowanie, które zaciekle tłumaczyło i chroniło oprawcę. Do dziś pamietam scenę z mego życia, która rozgrywała się przy pomniku Reksia w rodzinnym mieście, kiedy to dwójka wspólnych znajomych próbowała mnie wyszarpać werbalnie ze szponów przemocy agresora, którego bardzo dobrze znali i znają. Wówczas się nie udało. Byłam odrętwiała i nie dostrzegałam jakichkolwiek bodźców do zmiany.

Zdrowienie. Jest jak najbardziej możliwe. Zaczyna się od siebie, znów walki o siebie (sporo ostatnio o tym pisze, wiem). Zaczyna się od pracy nad sobą i nauki poruszania się po życiu relacyjnym, a może i życiu w ogóle na nowo, od nowa, od rdzenia i startu. Gotowy/gotowa? Moja długofalowa adaptacja do opresyjnego partnera życiowego sprawiła, ze byłam właśnie w tym zaprawiona w bojach, w toksycznej relacji, w tym co niezdrowe, niedobre i wysoce nieprawidłowe. Tego paradoksalnie i podskórnie poszukiwałam w drugim człowieku – przemocy. Czułam się natomiast nieswojo wśród ludzi, którzy respektowali naturalnie i swobodnie, po prostu moje granice, obdarzali mnie szacunkiem, czułością i troską. Ot tak! Bałam się bliskości, nawet dotyku. I ta bliskość wymagała ode mnie odwagi na nią, oswajania jej na własne tempo. Nie jest to łatwe, po tylu latach zamknięcia w umyśle przemocowca.

To co wyburzył we mnie toksyczny związek, naprawiałam innym związkiem. Zwłaszcza tym dla mnie dziś najważniejszym. Weszłam w relacje zdrową, transparentną, szanująca granice wszystkich stron. Pierwsza bezpieczną relacją może być też ta psychoterapeutyczna. To ona może nam w bezpiecznej atmosferze, krok po kroku odbudować poczucie bezpieczeństwa. Terapeuta skutecznie skieruje nasze zmysły na wypracowane w nas, latami mechanizmy przetrwania w przemocowej relacji, które utrwaliliśmy w sobie tak mocno i głęboko, że zdają się być naszą nierozerwalną częścią. Terapeuta jest także w stanie różnicować z nami, to co w nas zachorowało i jest wyuczone, od tego co zdrowe i umożliwi nam budowanie dobrych relacji z drugim człowiekiem. Terapia indywidualna, to także doskonała przestrzeń do wejścia w proces żałoby po latach spędzonych w toksycznej relacji, po przemocowym partnerze. Możemy tam przechodzić w kolejne jej etapy, także złości na partnera, która będzie w nas uwalniać skuteczną obronę własnych granic. Nareszcie.

Pełne wyzdrowienie z traumy relacyjnej następuje według mnie w obliczu odbudowywania utraconych lub zupełnie nowych relacji – osób wokół siebie. Powinny one uruchamiać spokój wewnętrzny na niekorzyść hiperczujności, niegdyś dedykowanej agresorowi. Człowiek powinien koić i uruchamiać w nas taką samoregulację. Dowiedzieliśmy się, że najgłębsze, najgorsze rany zlokalizowane są w relacjach. Wpuszczajmy, dopuszczajmy do siebie mądrych ludzi i tylko to, co nas wspiera i służy – uczeni złym jednak doświadczeniem odnajdziemy w ten sposób drogę do siebie. Uważnie wybierajmy kogo zapraszamy do naszego życia.

 

Opublikuj: