W mojej aktywności zawodowej bardzo często pracuję na relacjach i stykam się z tematem zdrady psychicznej i fizycznej. Czy zdrada zawsze oznacza koniec związku? Nie. Czy zdrada może leczyć miłość, związek, człowieka? Tak, może być nawet rozwojowa. Ocaliłam w terapii wiele wspaniałych relacji, które mierzyły się ze zdradą i kłamstwem. Naszą najpotężniejszą, najlepszą bronią była i jest komunikacja.

Nie lubię piętnować niewierności. Ona (jak najbardziej) może mieć jakieś głębsze źródło w przeszłości, w obciążającym dzieciństwie, trudnym wzroście osoby czy w jej osobowości. Lubię za to spojrzeć obiektywnie na nasz gatunek i dostrzec, że zdrada jest jedną z naturalnych potrzeb człowieka (a i owszem!). Jesteśmy uwikłani w odwieczny i  rozdzierający konflikt pomiędzy potrzebą bezpieczeństwa i życiowej stabilności a nieodpartą, wręcz instynktowną potrzebą doświadczania nowego, nieznanego – której dajemy upust. Te wzniosłe przysięgi jakie wypowiadamy w kościołach, urzędach i w najbardziej romantycznych sceneriach na świecie dotyczące wierności i uczciwości małżeńskiej są… „o kant dupy rozbić”. Ich swobodna, lekka realizacja jest nienaturalna dla człowieka. Obiecujemy sobie, że urzeczywistnimy coś na wzór kwadratury koła. Rozwiązanie tego konfliktu nie istnieje. Warto postawić na komunikację z partnerem życiowym i na kawałek pracy osobistej nad zaakceptowaniem tego rozwarstwienia.

Chcemy wierzyć, iż nasza miłość, zwłaszcza na początku drogi jest i będzie wyjątkowa, że ochronimy ją przed każdym kryzysem. To absolutnie zrozumiałe i na miejscu. Zmienia się jednak otaczająca nas rzeczywistość, zmienia się nasza miłość i zmieniamy się my.  Relacja idealna nie istnieje w przyrodzie. Jeśli będziemy usilnie dążyć do kształtowania związku bez kłótni, napięć i kryzysów, to weźmiemy udział w zawodach o schwycenie widnokręgu. Co zatem zrobić? Zdecydowanie kształtować umiejętności do radzenia sobie z trudami relacji, które na 100% zjawią się na wspólnej ścieżce.

Siadając naprzeciw pacjentów, którzy zgłaszają się do gabinetu z problemem zdrady, wpierw sięgamy po świadomość, iż zdrada zawsze jest wyrazem potrzeby dokonania przemiany w relacji. Zdrada do nas mówi i to bardzo dosadnie. Czy jej wysłuchamy? Zdrada to problem, który dotyczy obojga – tego, który dopuścił się zdrady i zdradzonego. Bardzo często to wypieramy, wręcz zapominamy o tym i związek ulega rozpadowi, bo zabrakło komunikacji i wychylenia się ku sobie. Czym jest takie wychylenie się ku sobie? Przede wszystkim próbą zrozumienia emocji i motywacji partnera, próbą nawiązania dialogu w bardzo trudnym momencie wspólnego życia. W moim gabinecie bardzo często pojawiają się osoby zdradzone, pogrążone w głębokim żalu, który przeplata się ze wściekłością. Pukają także osoby, które zdradziły, pełne lęku i poczucia winy, niepewności. Zdrada stanowi wielowarstwowe zjawisko, a mierząc się z nim stąpamy po ścieżce przyczyn niewierności oraz jej skutków. Jeśli relacja nosi w sobie dojrzałość, to dokona się jej bolesny remanent. Ten remanent zaiste boli i doskwiera, ale zawsze powinien opierać się na rozmowie.

Niewierny powinien udźwignąć zgliszcza jakie dominują w krajobrazie po zdradzie. Podjąć zatem dialog, który zawiera w sobie potężny balast emocjonalny. Sztuką jest dać mu przestrzeń na wybrzmienie i rozbrojenie. To wymaga czasu i cierpliwości. Zdradzony powinien weryfikować własną pasywność wobec sygnałów jakie otrzymywał, a ich może nie dostrzegał, wypierał lub bagatelizował? Wszyscy popełniamy błędy, są one głęboko ludzkim doświadczeniem. Niestety nie wszyscy potrafimy o nich rozmawiać i to jest znacznie gorsze niż zaistnienie i świadomość zdrady. Nie można funkcjonować po relacyjnej katastrofie bez komunikacji. Jak zdradzona osoba ma wybaczyć jeśli nie rozumie motywów partnera? Jak funkcjonować w relacji po zdradzie i potężnym rozczarowaniu kiedy nie można dokonać przeglądu jej przyczyn? Dialog ma nieść (i niesie) kluczowe odpowiedzi i refleksje dla solidnie naderwanej więzi partnerskiej. Rozpoczęcie rozmowy o tym co się wydarzyło uruchamia proces prawidłowego zabliźnienia się bolesnej rany. Partnerzy powinni podjąć wysiłek wychylenia się ku sobie. Zdradzony podejmuję próbę opuszczenia roli ofiary, której siłą napędową jest obwinienie i zadośćuczynienie. Niewierny natomiast wyraża gotowość do przyjęcia sporych pokładów gniewu i rozżalenia. Zdrada nie musi powodować nieodwracalnej szkody. Uczyni ją natomiast brak dialogu.

W długofalowych (ale nie tylko) związkach nagminnie wchodzimy w różnorodne role, a za nimi stoją nasze nieuświadomione potrzeby. Betonujemy się w nich, na przykład: on wbija się w rolę odpowiedzialnego opiekuna, a ona w frywolną i nieodpowiedzialną podopieczną. Wydaje się, że rola nadopiekuńczego tatusia i niezaradnej córeczki są dopasowane do siebie niczym klocki lego, bo takie osoby doskonale się wyczuwają i na bazie komplementarności budują relację. A tak naprawdę? Walczą w ten sposób ze swoimi lękami i niezaspokojonymi potrzebami. W dobrze funkcjonującym związku rola tego bardziej dorosłego i niedorosłego nie jest przypisana do partnerów na stałe. Nie powinna, bo każdy momentami uwalnia swoje wewnętrzne dziecko i powraca do dojrzałości.

Bardzo trudno opuścić usztywnioną rolę, kiedy brakuje elastyczności w związku. Ona jest kluczowa i stanowi przejaw dojrzałości partnerskiej. Trudno jest też nie wejść w rolę na stałe, bo często jesteśmy nieświadomi własnej gry. Co może uruchomić naszą czujność? Z pewnością uśpi ją milczenie i brak rozmowy. Uruchomi podejrzenie niewierności (bardzo skutecznie). Nic tak jak zdrada, a nawet widmo zdrady, nie skuje betonu jaki nas zalał w codzienności, nie wybije, i to niemal natychmiast, z utartych i sztywnych ról jakie dane nam było odgrywać latami. Sztuką jest skuć beton długofalowo, nie na chwilę. Zdrada stanie się rozwojowa i wręcz uleczy związek jeśli pojawi się rozmowa, proces psychoterapii, w którym zaczniemy do siebie mówić jasno i wyraźnie, szczerze i wprost. Bez tego frustracja wykipi każdym porem naszego ciała i wywoła stan agonalny relacji.

Wiele razy sama widziałam i słyszałam jak po zdradzie nagle udało się wprowadzić kluczowe zmiany, iść do terapeuty, zadbać o siebie, otworzyć na rozwiązania, które jeszcze przed chwilą nie wchodziły w grę lub były ignorowane i nie okopywać się trwale w roli. Czasem nie ma już drogi powrotnej, ale często jest.

Doskonale pamiętam sceny z życia mojej pacjentki, która przez kawał czasu funkcjonowała w roli „zapierdalacza” (czyt. ogarniającej ekonomicznie i logistycznie całą rodzinę). Pewnego dnia postanowiła wyjść nie tyle ze związku małżeńskiego, co z odtwarzanej przez siebie roli. Podjęła trud pracy nad sobą. Dostrzegła schemat i siebie w nim. Kobiety żyjącej w  poczuciu winy, w kontraście do swego męża wygodnie usadowionego w fotelu przed monitorem komputera, z czteropakiem piwa u prawego boku i lufą opaloną kannabinolem u lewego. Nieznającego samorealizacji, konsekwencji w dążeniu do celu, w ogóle celu. Zdrada mężczyzny, któremu nie spodobała się praca osobista małżonki, uruchomiła u niej wewnętrzny przymus porzucenia tej osamotnionej i aseksualnej (etykieta od męża) niewolnicy. Ona uwierzyła, że ma emocjonalne zasoby do działania według podpowiedzi serca i życia w sposób o jakim marzy, do kochania siebie, do wolnej od poczucia winy realizacji, także  w relacji partnerskiej a nie kołchozie. Zrozumiała, iż jej libido ma się bardzo dobrze. Zapadło w głęboki i długi sen, znużone stylem życia jakie proponował ówczesny partner życiowy. Mężczyzna nie chciał rozmawiać, a jeśli otwierał już usta, to natrętnie obarczał winą swoją partnerkę, tym razem o zdradę, podwójne życie, których sam się dopuścił. Moja pacjentka wzięła za siebie odpowiedzialność.

 

Opublikuj: