Czytam właśnie książkę Marianki. Podoba mi się, zwłaszcza pierwsza część. Zainspirowała mnie do wpisu, który ja osobiście chciałam zadedykować damskim przyjaźniom. Tym upadłym, ale i pikującym niebezpiecznie w dół. Myślę, że każda kobieta, która  sięgnie po tą pozycje odnajdzie w niej coś dla siebie, coś z siebie, po prostu siebie samą. Marianka pisze o spotkaniu z prawdą, o wyzwoleniu z kobiecych klatek. Czytając Jej książkę poczułam się oblepiona klatką poczucia winy. Wyrzucana za wyrażanie się. Z pewnością nie jestem bezkonfliktowa, bezproblemowa. Czy ja mam dobre relacje będąc sobą? A co oznacza dobra relacja?

Bo to jest tak. Relacja ma swój początek i rozkwit. Może nas zachwycać, inspirować, ale czy zakłada jakikolwiek zgrzyt, odmienne spojrzenie na sprawę? Czy dopuszcza kryzys i sprawienie przykrości? Myślę, że bardzo realnym i obiektywnym podejściem do przyjaźni jest założenie, ze ludzie nas rozczarowują, my też rozczarowujemy. Co wówczas? Ja sama, mówię na głos, że mi się nie podoba, że mi przykro, że nie ma mojej wewnętrznej zgody na pewne postawy czy zachowania u bliskiej osoby. Wówczas następuje zmierzch przyjaźni z przyjaciółką, która znika w imię szczerości (mylonej nierzadko z chamstwem). Grzecznej i ułożonej kobiecie – przyjaciółce wszak nie może być przykro. Powinna usilnie racjonalizować zachowania otoczenia i wymierzyć ten oskarżycielski palec w siebie, bo to ja czegoś nie pojęłam, nie dostrzegłam i to ja jestem winna, niedobra i ordynarna, po prostu trudna i męcząca. Uczucie smutku, zadry i zranienia psuje nam bowiem atmosferę, bo przecież wszyscy chcemy aby nas głaskać, klepać po plecach i wybornie się bawić. Po co mówić, rozmawiać i serwować negatywne emocje? Może jednak skóra grzecznej kobiety powinna być niezmiennie barwy otoczenia i cudzych oczekiwań? Zaznaczę tu bardzo wyraźnie, iż posiadam wgląd we własne pęknięcia, potknięcia. Nie jestem święta na szczęście.

Kobieta opuszcza drugą kobietę gdy ta nie odcina sobie języka w imię lojalności, miłej atmosfery czy wyjątkowo udanej przyjaźni. Kobiety ulatniają się niczym kamfora gdy przyjaciółka zrywa zasłonę milczenia. To zdrada. Lepiej nie mówić nic, a już na pewno nie prawdę. Kiedy przyjaciółka powie, co myśli, co czuje, to zastaje ją cisza i ucięcie relacji, która jeszcze przed chwilą była przecież potężną wartością samą w sobie. WTF? Może powinnyśmy bardziej pojmować świat zewnętrzny aniżeli samych siebie? Dostosuj się, dopasuj się albo przepadnij.

I tak sobie myślę, że te wszystkie ‚przyjaźnie’ wytrącały się z osi mego życia, bo się nie zgadzałam na zaciskanie zębów i zdradzenie siebie samej.  Marianka pisze o wyzwoleniu z klatek, to dobre porównanie. Moje najnowsze wyswobodzenie nastąpiło niedawno i wiąże się z rozbrajaniem poczucia winy za rozpad relacji. Długofalowo odwiedzały mnie myśli: coś z tobą jest nie tak, ludzie cię porzucają, jesteś nienormalna. Tymczasem nienormalne okazało się tkwienie w diamentowej klatce, która nawet nie jest zamknięta na klucz. A jeśli jest, to klucz dzierżę we własnych dłoniach. Kobieta wyzwolona z klatek będzie wzbudzać skrajne emocje, od zachwytu po nienawiść przez zazdrość i gniew. Jak ona śmie wieść wolne zatem radośniejsze życie?

Nie opuszajmy siebie ani dla podtrzymania ‚przyjaźni’ czy też miłości, ani miłej atmosfery, ani dla aprobaty społecznej, ani dla świętego spokoju. Stawiajmy granice – własne. To jak ultramaraton, który trwa w sytuacjach skrajnie istotnych oraz iluzorycznie błahych. Wybrałam siebie, wybieram siebie, wybierajmy siebie ponad poczucie winy, ponad popsucie dobrego wrażenia i wreszcie ponad zawiedzione oczekiwania innych ludzi.

Nie każdy będzie nas lubił, ale lubić siebie, to już zupełnie inna historia. Nie każdy przy nas zostanie. Tak naprawdę pozostanie niewielu, ale pozostać przy sobie to rzecz najważniejsza.

Wszyscy popełniamy zbrodnie błędów. Z niektórymi o nich porozmawiamy, z innymi nie będzie nam już dane, bo odejdą w siną dal. Nie każdy przyzna  się do błędu. Nie każdy bezwarunkowo przeprosi. Najpiękniejsze relacje, to te, które zawierają w sobie różnorodność i wyraźny kawałek odmienności. To zgoda na bycie blisko i daleko, na dynamikę, na kłótnie i ścieranie się indywidualności bez obawy o nagła utratę przyjaźni. W życiu każdego z nas były osoby, które nas porzuciły w niezrozumiały dla nas sposób, to głęboko ludzkie, to wręcz znak współczesnych czasów. Nikt z nas chyba nie dysponuje żadnym znieczuleniem na ten ból odrzucenia. Dźwigamy też w sobie przymus przynależenia do kogoś. Chwytamy się nietrwałych przyjaźni, smutnych relacji uciekając przed widmem samotności. Łzy, ból i żal potrzebują czasu. Totalnie rozmyta perspektywa życia może się jednak wyostrzyć. Należy się zatrzymać i skierować uważność na siebie niezależnie od wycieńczenia. Wziąć za mordę odwagę własną i uruchomić jej zalegające pokłady, aby zasiąść do stołu z nikim innym jak ze sobą samym. A klatki? Dosłownie usłyszycie jak wpierdala je rdza.

Szczerze pozdrawiam z tego miejsca wszystkie dziewczyny jakie kiedyś tworzyły ze mną po prostu fajne relacje. Każda z nich była dla mnie unikatowa. Szczerze życzę z tego miejsca wszystkim dziewczynom jakie zapisały się w scenach mego życia wszystkiego dobrego. Dobra relacja zawiera w sobie wyrażanie i autentyczność. Przyjaźń, to nie jest zawsze przejrzysta tafla jeziora, w której można się bezbłędnie przeglądać. Ma odpływy i przypływy. I wraki, i zatopione miasta, sztormy, i lazurowe wybrzeża, i perły. Ale perły leżą głęboko. Jak napisała Marianka: Nie chce dobrze. Chce właściwie i prawdziwie . To dla relacji, wystarczy. A ja? Ja byłam i jestem zachłanna na życie i miłość w najszczerszej postaci.

 

 

 

Opublikuj: