Temat mowy wewnętrznej wielokrotnie nawraca w moim życiu zawodowym i oczywiście nie tylko. Pierwsze myśli dotyczące tego wewnętrznego dialogu niemal biegną do mojego szarego podręcznika, który traktował o terapii poznawczo – behawioralnej autorstwa Pragłowskiej/Popiel.  Znalazło się w nim znamienne zdanie, które z prędkością światła wstrzeliło się w mój umysł i brzmiało mniej więcej: uważaj na to co mówisz o sobie, bo może się tak zdarzyć, że się usłyszysz. Zapewne większość naszej populacji ma świadomość, iż słynna wszak! mowa wewnętrzna nie zawsze bywa miła, przyjemna i łagodna czy też wspierająca. Potrafi być niezłym sadystą – faszystą i skutecznie uruchamiać swoistą autoagresję i destrukcję, które dewastują  nas samych. Jeden głos będzie nas zachęcał, motywował, inny straszył. Jeszcze odmienny karcił i nawet blokował. No, ale w końcu, to nasz wewnętrzny głos – to my! Czy jesteś, jesteśmy, jestem władcą mojej głowy i mowy wewnętrznej?

Potęga mej mowy wewnętrznej obnażyła się dobitnie gdy postanowiłam zrealizować swoje marzenie i nauczyć się jeździć na nartach. Tak porządnie i tak naprawdę. Nadarzyła się ku temu niepowtarzalna! okazja bowiem mój mąż jeździ wybitnie i po prostu chciało mu się mnie nauczyć, pomimo mojego peselu i braku wiary we własne możliwości. Wziął mnie pewnego dnia podstępem i złapałam to! Chciałam jeździć, zakochałam się w tych dwóch deskach i twardych butach. Niestety głos w mojej głowie doniośle torpedował ogromną chęć spełnienia mojego marzenia (posępne, krytyczne słowa: nie nadajesz się!). Ten wymagający debiut narciarski odbył się w towarzystwie mojej wówczas kilkuletniej córki, która także rozpoczynała przygodę z nartami. Ależ to był kontrast! Ja taka zabetonowana i ona, taka frywolna i wolna! Czy ona tez słyszała głosy w głowie? Jeśli tak to panowała nad nimi niczym dyrygent nad  orkiestrą. Wczepiała buty w narty, poprawiała gogle i JUST DO IT! Jeździła  rewelacyjnie i wolna od lęku, pełna radości i satysfakcji. Ja pozostawałam więźniem własnej głowy, gotowa do ucieczki, wycofania się, pożerana napięciem, szkodliwie porównującą się z umiejętnościami innych (oczywiście doświadczonych!) narciarzy na alpejskim stoku. Wtf?!

Tak naprawdę moja osobista sytuacja z nartami może idealnie! odzwierciedlać wiele innych życiowych momentów, w których czegoś bardzo pragniemy, o czym marzymy w najgłębszych snach, ale te wewnętrzne i ujemne ruminacje w naszym umyśle, skutecznie hamują, powstrzymują nas przed realizacją, schwyceniem tego byka za rogi. W naszej głowie toczą się nieustannie wewnętrzne dialogi, te pomocne i wysoce szkodliwe, które nas betonują i nierzadko uniemożliwają rozwój, zatrzymują. Czy jesteśmy w stanie usłyszeć dodatni głos, który przebije się przez ten natrętny – niekorzystny? Jeśli tak, to wówczas UDA SIĘ! i pooomkniemy ku własnemu mistrzostwu w samorealizacji jakiejkolwiek! czy to naukowej, czy zawodowej, a może społecznej/relacyjnej? Zdamy niejeden życiowy egzamin, ten na prawko też. Wdrapiemy się tam gdzie chcemy być i trwać, no i nauczymy się jeździć na nartach.

Swoją drogą trzeba mieć sporo odwagi aby żyć zgodnie z podpowiedziami wewnętrznego głosu, tego który ma śmiałość marzyć i mówić wielkimi literami. Zagłuszać ten, który nam nie sprzyja, a najlepiej go wygłuszać zupełnie. Trzeba mieć sporo siły aby żyć życiem jakie sobie wyobrażaliśmy i wymarzyliśmy. Bo tak! To największy środkowy palec wszech – czasów. A co odmieniło moje narciarskie losy? Zatrzymałam się przed czarną trasą i poczułam, że na stoku (ale i w życiu) nie mogę mieć zawsze odwrotu, strefy komfortu na wyciągnięcie kijka. Należało ominąć stres (nie uciekać od niego), bo po jego przeciwnej stronie leży koncentracja. Pokonując trudniejsze trasy nie ma przestrzeni na krytyka czy czarnowidza w głowie. A co jeśli się zabijesz? Nie dasz rady! Nie poradzisz sobie! To nie jest dla ciebie! Słyszałam w oddali te głosy, te surowe i krytyczne tony. A może skutecznie wyciszył  je inny narrator, który poprawił gogle i zdecydowanie rzekł: watch me! 

Nad mową wewnętrzną można fantastycznie i efektywnie pracować, bo to nie jest trwała, zabetonowana struktura. Wszak nasz wewnętrzny głos jest właśnie nasz. To my! I naprawdę istnieją sposoby, moce aby wyłączyć krytyka na korzyść narratora, który zagrzewa nas do pracy nad lepszą wersją siebie, szanując obecną. Zapalę tu jednak i czerwone światło/ostrzegawcze, bo zbyt często dostrzegam jak ludzie kształtują mowę wewnętrzną ku samousprawiedliwianiu własnych blokad i regresu życiowego i tak programują mowę wewnętrzną, że zamiast siły napędowej pozyskują stagnacje w znanym i bezpiecznym grajdole. Co możemy wówczas zrobić? Sięgnąć po wsparcie psychologa, terapeuty, ale nade wszystko wsłuchać się w siebie, z taką szczerością i dostrzec kto w naszej głowie przemawia i jak, kto najczęściej zabiera głos i jak on wpływa na moje/nasze zachowania? Warto pozostać  czujnym, dociekliwym i to co najtrudniejsze: obiektywnym.

 

Opublikuj: